piątek, 29 marca 2024 11:18
Reklama
Reklama

W stanie wojennym ukrywałem się przez trzy tygodnie

Walczyli o wolną i niepodległą Polskę: Gdy w Tczewie wybuchały strajki, inżynier Tadeusz Wilczarski był oddelegowany do pracy na roli w ramach „przyjaźni robotniczo-chłopskiej”. Po powrocie pracownik działu Rozwoju dołączył do wydarzeń rozgrywających się w POLMO.
W stanie wojennym ukrywałem się przez trzy tygodnie

„Strajkujący zrobili szpaler i powitali nas oklaskami. Zaproponowałem swoją osobę do dyspozycji Komitetu Strajkowego. Włączyłem się w normalne życie strajku” – wspomina Tadeusz Wilczarski. „W komisji zakładowej było trzech inżynierów. Andrzej Kaszuba, Władek Szanser oraz moja skromna osoba”.

Dylematy w trakcie strajku

„Andrzej Kaszuba jako przewodniczący strajku zaproponował mi włączenie do Komitetu Strajkowego, ale odmówiłem, gdyż nie byłem od samego początku. Powiedziałem, że przecież prace na rzecz strajkujących można wykonywać bez włączenia do Komitetu”. Tadeusz Wilczarski decydował, które materiały docierające do zakładu mogły być opublikowane, a które nie. „Doszła do nas m.in. sprawa Lecha Wałęsy. Dokumenty przedstawiały jego współpracę z SB, kogo wydał i jakie pieniądze za to uzyskał. Osobiście wstrzymałem powielanie informacji o tych papierach. Gdybym puścił ten materiał oficjalnie, powstałoby duże zamieszanie wśród strajkujących. Wałęsa był już przywódcą „Solidarności”. Uważałem, że nie był to odpowiedni moment. Stwierdziłem, że na wyjaśnienie tej sprawy przyjdzie czas, a my wówczas nie mieliśmy określonego źródła pochodzenia tego materiału”.

W zakładzie nastąpił też moment rzucania legitymacji partyjnych. „Pierwszym, który zdecydował się rzucić legitymację, demonstracyjnie, był Jerzy Walerowicz. Warto podkreślić jego nazwisko. Potem wielu ludzi zaczęło go naśladować. Niektórzy z nich, z powodu dużej presji władz po strajku, podnieśli te legitymacje z powrotem. Ludzie przecież zawdzięczali im mieszkania, czy awanse zawodowe. To nie była jednak duża grupa”.

Moment niepokoju i jedność w zakładzie

Co wieczór, na Wydziale Wałków odbywały się wspólne spotkania strajkujących, na których dokonywano podsumowania dnia. Przedstawiciel zakładu, Leszek Lamkiewicz, przedstawiał informacje z Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z Gdańska. Oglądano również dziennik w telewizji, aby zorientować się, co dzieje się w kraju. Pewnego wieczora, słowa redaktorów Ryszarda Wojny i Mieczysława Rakowskiego (późniejszego premiera PRL), zasiały ziarno niepewności.

„Powiedzieli, że grupa cwaniaków i oszołomów chce zabrać socjalizm. Zobaczyłem, ile waży słowo, jaką przemianę może wywoływać w ludziach. Wówczas wśród strajkujących były osoby, które mocno się wystraszyły, panikowały” – mówi Tadeusz Wilczarski. Następnego dnia rano szef strajku i inne osoby, również inżynier, złożyły oficjalne wyjaśnienia mające uspokoić strajkujących.

Duże znaczenie miało zorganizowanie Mszy Świętej na terenie POLMO. „Po rozmowie z proboszczem parafii Św. Krzyża okazało się, że Msza odbędzie się 27 sierpnia. Były wzruszenia i wielkie przeżycie. Spowodowało to umocnienie ludzi podczas strajku. W POLMO pracowało 2,5 tysiąca ludzi. Sporo znałem, ale nie wszystkich. Byli tam przecież ludzie PZPR-u i innych różnych organizacji. Uważam, że ta jedność, która była wytworzona w trakcie strajku, była pokłosiem Jana Pawła II i Jego modlitwy przed dniem Zesłania Ducha Świętego, wypowiedzianej w Warszawie na Placu Zwycięstwa, obecnie Placu Piłsudskiego”.

Powrót do rzeczywistości

Strajk zakończył się po podpisaniu Porozumień Gdańskich, a pracownicy POLMO zaczęli działać w ramach zalegalizowanych związków zawodowych. „Po strajku zakład był wysprzątany. Wszystko dobrze, ale trzeba było to wszystko przetworzyć na normalne życie. Utworzyliśmy różne komisje, które prowadziły rozmowy z władzą. Byłem w jednej z nich, wyznaczył mnie Andrzej Kaszuba.

Pilnowałem przestrzegania chyba ponad stu postulatów, które się wtedy namnożyły. Ludzie bez przerwy zgłaszali przeróżne problemy. Niestety niektóre trzeba było odrzucić, bo były nierealne. Bo to było na takiej zasadzie, że skoro ludzie coś mogli, to chcieliby wszystko pozmieniać. Realizm musiał jednak być w tym wszystkim. Trzeba było weryfikować, co było do zrobienia na dzisiaj, a co na przyszłość”.

Inżynier wspomina, że razem z dyrektorem POLMO, Jerzym Bogackim, zaczął budować pierwsze Niezależne Zrzeszenie Przemysłu Motoryzacyjnego i Lotnictwa. „Prowadziłem rozmowy jako przedstawiciel Rady Pracowniczej. Rozpoczęła się konstruktywna praca 23 zakładów, m.in. POLMO, Sanoka, czy Starachowic, które wypracowały dobrowolnie statuty. Byłem współautorem tych regulaminów pierwszego w Polsce Niezależnego Zrzeszenia”.

Dramat stanu wojennego i zejście do podziemia

„Z POLMO do internowania przeznaczono 14 ludzi. Mnie udało się uciec. Mieszkałem wtedy na Suchostrzygach z moją małżonką. Nie miałem zmienionego adresu w aktach. Wiedziałem już, że złapali innych chłopaków. Stan wojenny był w moim przekonaniu największą zbrodnią dokonaną na Narodzie. Bo to była zbrodnia na ludziach, odebrano im nadzieję, odebrano wszystko, co było obecne przy budowaniu pierwszej „Solidarności”.

„W stanie wojennym ukrywałem się przez trzy tygodnie. Ludzie oferowali mi mieszkania. To wtedy jeszcze była „Solidarność”. Natomiast później trzeba było załatwić pomoc dla rodzin internowanych osób. Próbowaliśmy to zorganizować ze Zdzisławem Antczakiem u Dominikanów. Poprosiłem Duszpasterstwo Akademickie, żeby przywozili tutaj paczki z Gdańska. Okazało się, że ostatecznie tych paczek nie podjęto. Drugim kanałem była pomoc z parafii Św. Brygidy w Gdańsku, którą organizował Zdzisław Jaśkowiak, którego poznałem w Parafii na Suchostrzygach”.

„Paczki trafiały do jego mieszkania, skąd początkowo roznosiliśmy je ręcznie. Mówiąc konkretnie, roznosiło tę pomoc trzech inżynierów: Bartnik, Olejnik i ja. Pamiętam, kiedyś szliśmy tak w trójkę z paczkami, a w naszą stronę z naprzeciwka kierowali się zomowcy. Bartnik spytał się mnie, co robimy? Powiedziałem, żebyśmy szli na nich, mamy przecież tylko paczki, co nam mogą zrobić. W pewnym momencie zomowcy rozstąpili się i nas ominęli. Później dołączyli do nas lekarze, m.in. Zbigniew Bulczak, Danuta Galewska, czy Lucja Wydrowska i inne osoby ze służby zdrowia”.

Podział środowiska

Tadeusz Wilczarski mówi, że komuniści zgnębili ludzi stanem wojennym. Udało im się poróżnić ludzi pierwszej „Solidarności”. „Tak skutecznie podzielili, że do dzisiaj nie możemy się pozbierać. Nie ma w naszym środowisku jedności jaka była na strajku. Niektórzy ludzie uważają, że są Wałęsami, że to oni wszystko zorganizowali. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że każdy jakąś cząstkę do strajku dołożył. Tylko trzeba w tym wszystkim dostrzec innych, bo na tym polegała „Solidarność”. To było działanie na rzecz wszystkich, a nie jakichś oddzielnych grup”.

Czym obecnie zajmuje się były przedstawiciel Rady Pracowniczej POLMO?

„Pracuję cały czas zawodowo w Naczelnej Organizacji Technicznej. Prowadzę stowarzyszenie Wojewódzkiego Klubu Techniki i Racjonalizacji w Gdańsku. Jestem również wiceprezydentem Polskiego Związku Stowarzyszeń Wynalazców i Racjonalizatorów. Prowadzę też własną Kancelarię Patentową w Tczewie”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama