Paulinka Citkowska urodziła się 22.02.2007 r. w Tczewie. W czasie ciąży nic nie zapowiadało, że urodzi się z małogłowiem – rzadką wadą rozwojową, która na zawsze odbierze jej możliwość poznawania świata w sposób, w jaki poznają go inne dzieci. Po porodzie szybko okazało się, że dziewczynka ma obustronny niedosłuch, niedowidzi, ma padaczkę. Później pojawiły się kłopoty z oddychaniem, ze spożywaniem posiłków. Patrząc na jej mamę ciężko uwierzyć w to, jak radzi sobie z ogromem nieszczęść, które spadły na jej córeczkę.
Trudne wybory
Pani Anna otwiera drzwi z radosnym zaproszeniem. Mówi, że Paulinka czeka. Długonoga, szczupła sześciolatka leży na łóżku w nienaturalnej pozie. Drzemie, słychać, że ma problem z oddychaniem. Na stole stoi ciasto, które pozostało po imprezie urodzinowej Paulinki. Kobieta z entuzjazmem opowiada, ilu dziewczynka miała gości. Anna jest energiczna, ciągle w ruchu, nie przerywa opowieści wykonując czynności rehabilitacyjne przy dziewczynce.
- Przez pierwsze trzy lata Paulinki nie wiedziałam o istnieniu świata – Anna zaczyna opowieść. – Mówili mi, że te pierwsze lata są najważniejsze, że co włożysz, to dostaniesz z powrotem. U nas niestety tak nie było, ale gdybym w to nie wierzyła, czy Paulina dziś wciąż by żyła? Wstawaliśmy z mężem o 6 rano, ćwiczyliśmy z małą od rana do wieczora. Dopiero po jakimś czasie zrozumieliśmy, że to nie sprawi, że córka cudownie ozdrowieje.
Do założonego w 2008 r. Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci dziewczynka trafiła po tym, gdy znalazła się w szpitalu w ciężkim stanie i ledwo udało się ją odratować. Tam znajoma pani doktor zaproponowała rodzicom Pauliny pomoc hospicyjną. To zrodziło w nich obawę, że to dla ich dziecka wyrok, droga, z której nie ma odwrotu, a przecież wierzyli, że jednak coś zmieni się na lepsze. Przecież myśleli, że hospicjum, nawet takie domowe, to po prostu umieralnia.
- Pani doktor powiedziała, że to hospicjum to tylko na próbę, tak na trzy miesiące, że wypiszą nas bez problemu – kontynuuje matka dziewczynki. – Żyłam z takim spokojem, że te trzy miesiące miną i wyjdziemy stamtąd. Po tym okresie próbnym, w ogóle nie chcieliśmy zabierać stąd Paulinki! A gdy hospicjum znalazło się w krytycznej sytuacji, wszyscy rodzice dzieci, które były pod jego opieką, modlili się, żeby tylko nie wypisano naszych dzieci.
Hospicjum pełne ciepła
Anna z przejęciem opowiada o zaufaniu, jakim darzy pielęgniarki i lekarza, którzy opiekują się jej córką. Mówi, że Wiola, która najczęściej ich odwiedza, jest jak siostra, jak rodzina. Dzięki intensywnej rehabilitacji szanse na przedłużenie życia dziewczynki zwiększają się.
- Gdy chodziliśmy z Pauliną do lekarzy w Tczewie czy Gdańsku, byliśmy zaskoczeni, że oni wiedzą mniej od nas na temat choroby córki, że nie wiedzą jak jej pomóc – opowiada z przejęciem mama Pauliny. – W szpitalach nie wiedzieli, co robić z takimi dziećmi, zadawali nam pytania, a przecież to my potrzebowaliśmy na nie odpowiedzi. Dopiero dzięki hospicjum mała otrzymała pomoc, jaka była jej potrzebna.
Pielęgniarka przychodzi do dziewczynki dwa razy w tygodniu, lekarz dwa razy w miesiącu, chyba, że istnieje potrzeba częstszych wizyt. Przyjeżdżają zawsze, gdy Paulince potrzebna jest pomoc.
- Dopóki z mężem nie wiedzieliśmy, jak funkcjonuje hospicjum, baliśmy się – tłumaczy Citkowska. - Tak to jest – „jak nie wiesz, z czym to się je, to się boisz”. Dziś wiem, że baliśmy się zupełnie niepotrzebnie. Przeżyliśmy już trzy hospicyjne wigilie. Choć spotykamy się w takim gronie raz do roku, to wszyscy są tam sobie bliscy, panuje rodzinna atmosfera. To niby obcy ludzie, ale czuje się, że się ich wszystkich zna. Nie ma strachu ani lęku, panuje spokój.
Problemy dziewczynki z oddychaniem sprawiły, że zaistniała potrzeba częstego korzystania z koncentratora tlenu. Citkowscy nie musieli nawet o niego prosić, hospicjum zatroszczyło się o to, by ułatwić Paulince oddychanie. Tak samo jest w innymi potrzebami (materialnymi, a także tj. ułatwianie wizyt u lekarzy specjalistów), które na bieżąco są realizowane.
Dobro, które rodzi dobro
Mama dziewczynki mówi, że kiedyś, gdy Paulinka odejdzie, kiedy zostaną z mężem już sami, będzie chciała pomagać innym rodzinom mierzyć się z chorobami ich dzieci. Czuje potrzebę podziękowania i odwzajemnienia całego dobra, jakie razem z hospicjum zagościło w ich życiu.
- Mam świadomość, że Paulinka nigdy nie wyzdrowieje. Hospicjum dało nam spokój, oswaja nas z myślą o tym, co nieuchronne. Nikt nas nie mami złudzeniami, a prawda, którą nam dają jest łatwiejsza do przełknięcia, bo mamy ich psychiczne wsparcie. I chyba właśnie to wsparcie jest najważniejsze – wyjaśnia Anna.
Siła, jaką ma w sobie ta kobieta, jest niesamowita. Na jej twarzy wciąż gości uśmiech. Nawet, gdy łamie jej się głos, a po policzkach płyną strużki łez. To rodzi naturalne pytanie: skąd ma tę siłę?
- Kiedy widzę, ile bezinteresownej pomocy dają nam inni ludzie, mówię sobie: jak tu nie być silnym? – kobieta opowiada ze wzruszeniem i uśmiechem. – To zaangażowanie i pomoc często obcych osób, sprawia że nie mogę się poddawać! To żaden wstyd prosić o pomoc, szczególnie, gdy w ten sposób „dobro samo się nakręca” i później procentuje.
Rodzice dziewczynki zastanawiają się nad kupnem specjalnego łóżka szpitalnego, które będzie potrzebne, gdy pogarszający się stan Paulinki przybliżać ją będzie do śmierci. Mimo, że jest to trudna myśl, to patrzą przyszłościowo – oddadzą kiedyś to łóżko hospicjum, dzięki czemu będzie mogło ułatwić opiekę nad innym chorym dzieckiem.
Jeden procent wielkiej wagi
1% podatku, jaki każdy rozliczający się z PIT-u może przekazać na rzecz Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci sprawia, że ta organizacja pożytku publicznego może funkcjonować i sprawować opiekę paliatywną nad dziećmi województwa pomorskiego. Hospicjum działa przez 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę i opiekuje się dziećmi w promieniu 100 km od Gdańska. Rodzice Paulinki teraz nie poradziliby sobie bez jego opieki. Na stronie internetowej, którą prowadzą: www.paulinkamaloglowie.pl, piszą o walce o hospicjum, jaka rozegrała się w ubiegłym roku, gdy było ono w trudnej sytuacji finansowej. Kryzysowi udało się zaradzić. Citkowscy zachęcają wszystkich do oddawania jednego procentu podatku na rzecz hospicjum. „Z jakiejś przyczyny na świecie są ludzie chorzy i zdrowi, biedni i bogaci, jeśli pomożemy sobie nawzajem, życie będzie cudem” – można wyczytać na stronie.
- Najgorzej jest, gdy ludzie nie chcą oddawać jednego procentu z podatku, bo boją się, że się im coś zabierze! – mówi przejęta mama Paulinki. – A przecież tak nie jest. Inni wymigują się od pomocy tym, że „ich program w komputerze nie miał takiej rubryczki”. Szkoda, ze nie zdają sobie sprawy, że ten 1%, czasem niby tylko parę złotych, może pomóc wielkiej liczbie ludzi. Nieważne ile uda się uzyskać, ważna jest pomoc. Przecież to nie kosztuje nic, poza dobrą wolą. Niektórzy nie rozumieją wagi takiego wsparcia. Tłumaczą, że gdyby to przeżyli, może podchodziliby do tego inaczej. A ja im mówię: ten 1% to podziękowanie za zdrowie twoje i twojej rodziny. Nie wahaj się dziękować!
Citkowscy są pod wrażeniem ludzi, którzy pomagają ich córce i innym dzieciom będącym pod opieką hospicjum.
- Najważniejsze jest, żeby w chorobie mieć wokół siebie dobrych ludzi – opowiada ze łzami w oczach Anna tuląc do siebie Paulinkę. – Ludzie, których spotkaliśmy w hospicjum, dają nam nieocenioną pomoc. Prędko zaufaliśmy całemu hospicyjnemu zespołowi, mimo tych początkowych obaw. I jak się okazało, wystarczyły te trzy miesiące, żeby się pokochać…
Pomaganie nie boli
Aby pomóc Paulince i innym podopiecznym Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci, wystarczy w formularzu PIT w rubryce „Numer KRS” wpisać: numer KRS Fundacji PHD tj. 0000296652. W rubryce „Wnioskowana kwota” należy wpisać kwotę stanowiącą 1% podatku, zaokrągloną do pełnych dziesiątek groszy w dół. Hospicjum można wesprzeć również wpłacając darowiznę na nr konta: 61 1050 1764 1000 0090 6025 9513, z tytułem wpłaty: „Darowizna na cele statutowe Fundacji PHD”. Szczegółowe informacje nt. hospicjum na stronie: www.pomorskiehospicjum.pl.
Napisz komentarz
Komentarze