Na szczęście nie jest to informacja, którą otrzymaliśmy od służb ratowniczych, a opis zdarzenia, które rzeczywiście miało miejsce, tylko że 122 lata temu. Na jego trop wpadli forumowicze portalu Dawny Tczew.
Szaloną siłą i rozpędem…
We wtorek, 13 maja 1890 r., o godz. 22.37 na tczewski dworzec zgodnie z planem przyjechał pociąg kurierski z Gdańska. Skład miał zatrzymać się na ślepym torze zakończonym zagięciem szyn oraz murem i wałem ziemi. Jednak zamiast wyhamować, pociąg uderzył w zabezpieczenie, wjechał na peron i przebił się przez mur dworca, niszcząc biuro telegraficzne i znajdujące się za kolejną ścianą biuro naczelnika stacji. Następnie zniszczył kolejną ścianę i wjechał do męskiej toalety, gdzie pod ciężarem lokomotywy zarwała się podłoga. Parowóz wpadł do szamba.
„Inne wozy, pociągane szaloną siłą i rozpędem, waliły się na lokomotywę i druzgotały się w kawałki - informowała po czterech dniach Gazeta Toruńska. - Komin lokomotywy zaś przerywał sufity nad sobą i buchał ogniem do mieszkania na pierwszym piętrze, w którym się też wszczął pożar.”
Na miejscu zginęli maszynista Hennig oraz palacz Groth. Poważnie ranny został pasażer o nazwisku Schulta oraz młody urzędnik Neumann, który pracował w biurze naczelnika stacji. Na szczęście podróżujących feralnym składem było niewielu. Już wówczas prasa przypuszczała, że przyczyną tragedii mógł być niesprawny hamulec.
Przyjeżdża cesarz
Zniszczenia na tczewskim dworcu usuwano przez całą noc, walczono też z pożarem pierwszego piętra. O godz. 5.00 rano przyjechał pociąg z Bydgoszczy z cesarzem Wilhelmem II, a wkrótce po nim kolejny, który z Berlina przywiózł cesarzową Augustę Wiktorię. Oba składy połączono w jeden, po czym pociąg odjechał do Królewca. Nikt z członków dworu nie opuścił w Tczewie pociągu, więc para cesarska nawet nie dowiedziała się o katastrofie, która miała miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej.
„Zróbcie testament…”
We wrześniu Gazeta Toruńska podała, że przyczyna katastrofy nie były jednak niesprawne hamulce, a… piorun, który uderzył w lokomotywę zabijając na miejscu maszynistę i ogłuszając palacza na tyle skutecznie, że ten nie mógł zatrzymać rozpędzonego parowozu. Z tragicznego wypadku ironizowała warszawska „Prawda” - pamiętajmy, że to czasy zaborów - pisząc o niedbalstwie niemieckich kolei (z kolei prasa niemiecka często szydziła z… niedbalstwa kolei rosyjskich).
- „Co parę tygodni słyszymy o wykolejeniu się tam lub rozbiciu pociągów, a już takiego wypadku, w którym by lokomotywa przeleciała przez dworzec, chyba dzieje kolejnictwa nie znają - zauważył złośliwie autor tekstu napisanego kilkanaście dni po katastrofie. - Jest to także unikat. Toteż bez żartu radzę wam, czytelnicy, niewolni od dóbr doczesnych, ile razy będziecie musieli jechać drogą żelazną przez Niemcy, zaasekurujcie się we wszystkich instancjach niebieskich, ale przede wszystkim zróbcie testament.”











Napisz komentarz
Komentarze