Do głośnego na cały kraj ataku trzech psów, rasy mastif tybetański, doszło 7 kwietnia 2016 r. Na przejeżdżającą rowerem, tuż przy posesji, na której była prowadzona hodowla psów, dziewczynkę rzuciły się trzy dorosłe psy. Z relacji świadków, którzy zeznają w procesie, wynika, że zwierzęta zachowywały się jakby miały zamiar rozszarpać dziecko. Tylko dzięki bohaterskiej postawie sąsiadów udało się uratować jej życie. Feralne spotkanie z psami, 9-latka przypłaciła licznymi obrażeniami, w tym utratą małego palca.
„Śliniły się, gryzły wzajemnie”
Właścicielka psów usłyszała zarzuty nieumyślnego narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za co grożą jej 3 lata pozbawienia wolności. Od listopada 2017 r. przed Sądem Rejonowym w Tczewie toczy się proces, w którym zeznawało ponad 20 świadków, w tym sama poszkodowana (jej zeznania nie zostały ujawnione). Relacje są sprzeczne, zwłaszcza w odniesieniu do zachowania czworonogów, które obserwowano na co dzień.
- Przechodziłem z dziećmi na drugą stronę ulicy z obawy przed tymi ujadającymi psami - mówił jeden ze świadków. - Bałem się, że mogą sforsować ogrodzenie. Baliśmy się, bo te psy były coraz większe. Śliniły się, gryzły wzajemnie.
Były także osoby, które nie zauważyły w zachowaniu czworonogów niczego podejrzanego, określały psy jako spokojne. Nigdy nie widziały, by właściciele musieli je uspokajać, przywoływać do porządku – to opinia m.in. najbliższych sąsiadów oskarżonej.
Żaden z mieszkańców nie widział momentu wydostania się psów poza posesję. Kluczowe dla tej sprawy pozostaje pytanie czy zwierzęta były odpowiednio zabezpieczone przez właścicielkę hodowli. Mąż oskarżonej przyznał, że furtka w ogrodzeniu posesji zamykana na elektromagnes była niesprawna. To przez nią zwierzęta miały wybiec na drogę. Problem w tym, że właściciele nie mogli jej otworzyć, w związku z czym przez kilka miesięcy wychodzili przez bramę. Planowano jej naprawę, wraz z wymianą części ogrodzenia. (...)










Napisz komentarz
Komentarze