- Jakie jest to nasze społeczeństwo?
- Trzeba powiedzieć, że jest bardzo dużo ludzi biednych. Ale co gorsze w tym wszystkim, część z nich jest bardzo niezaradna życiowo. Często są to bardzo młode dziewczyny. Kiedy pojawia się u nich pierwsze, drugie, a potem trzecie dziecko, potrafią już żyć tylko z pomocy społecznej. Są to osoby, które nie wiedzą jak się pisze CV. Nie wiedzą jak w ogóle zabrać się do szukania pracy. Zdarzają się też osoby zwyczajnie leniwe. Niekiedy trzeba ich prowadzić krok po kroku. Podam przykład. Pojechałam do jednej rodziny z dwójką dzieci. Na miejscu zobaczyłam bardzo chude dzieci. Kiedy zapytałam jakiej pomocy oczekują, matka odpowiedziała, że potrzebują tylko ryż, mleko i gorzką czekoladę. Jedzą tylko to co jest najtańsze, np. chleb z masłem i cukrem. Nie było w tym domu pralki, lodówki, wanny ani nawet kuchenki. Jak matka chciała w nocy przygrzać mleko to musiała rozpalać ogień pod piecem.
- Zdarzają się sytuację, gdy załamuje pani ręce, jak widzi w jakich warunkach potrafią żyć ludzie?
- Czasami wygląda to tragicznie. Mieliśmy rodzinę z trójką dzieci. Kiedy pojechałam do nich pierwszy raz w mieszkaniu był taki zaduch, że nie dało się wytrzymać. Do tego zapach moczu. Dzieci siedziały w łóżku obsikane od stóp do głów. Matka powiedziała, że nie stać jej na pampersy, a prać nie może bo zepsuła jej się wirówka. Zapytała w czym mogę jej pomóc. Odparłam, że jak wrócę za dwa tygodnie, to chcę zobaczyć, że w domu jest czysto. Dlatego na stałe wspieramy tylko takie rodziny, które chcą się zmienić. Ale są też sytuację, kiedy mimo wszystko trzeba pomóc. Mamy rodzinę, gdzie na jednym pokoju mieszka siedmioro dzieci z mamą, babcia i dziadek, do tego wprowadził się tam jeszcze bezdomny. Będziemy zbierać pieniądze, po to, by kupić im przyczepę kempingową, w której będą mieć dodatkowych sześć miejsc do spania.
- Liczy Pani, że oni wyjdą na swoje?
- Obawiam się, że starsi już nie. Ale jest mi żal tych dzieci, które zimą chodzą do szkoły w szmacianych butach i cieniutkich kurtkach. Im trzeba pomóc. Lubię pomagać innym. Rok zastanawiałam się nad tym czy nie założyć fundacji. Początkowo chciałam zbierać na stypendia dla zdolnych dzieci. Jak przychodziłam do ich rodzin to słyszałam, że bardziej przydałyby im się mąka, jajka, makarony. Od razu trafiłam na biedę.
- Jak pani stara się zmobilizować ludzi do tego, by odmienili swoje dotychczasowe życie?
- Mamy w fundacji rodzinę spod Tczewa, która jest w bardzo trudnej sytuacji. W domu nie było pralki, lodówki i kuchenki. Powiedziałam im, że będą otrzymywać pomoc, ale ktoś z nich musi pójść do pracy. Nie wiedzieli jak się do tego zabrać, ale byli chętni. Ojciec jest w pewnym stopniu osobą niepełnosprawną, dlatego zajmował się jedynie zbieraniem złomu. Zaproponowałam mu, że może być ochroniarzem. Więc on pyta jak będzie dojeżdżał do nowej pracy. To mówię, że rowerem. To on znów, że nie ma roweru. A więc trzeba krok po kroku wytłumaczyć, wskazać drogę. Pokazałam mu jak napisać CV i od miesiąca pracuje. Wcześniej cała rodzina żyła za 400 zł miesięcznie. Zawsze staram się angażować ludzi do pracy. Chcesz otrzymać pomoc, to daj coś od siebie. Nie chcę im dawać ryby, ale wędkę.
- Zdarzyło się, że ktoś odmówił pomocy?
- Zgłasza się do nas tak dużo rodzin, że wcale nie musimy ich szukać i prosić o zgodę. Przez 2 miesiące na facebooku polubiło nas ponad 2 tys. osób. Informacja o fundacji rozchodzi się drogą pantoflową.
- Trudno dzisiaj o osoby, które chcą przekazać dary?
- Dużo ludzi chce pomagać. Większość jednak nie ma zaufania do fundacji. Myślą: pewnie jacyś oszuści. Wiele zaufania zyskaliśmy dzięki facebookowi. Najpierw umieszczamy zdjęcia potrzebującej rodziny. Piszemy, że potrzebują np. pralkę, lodówkę, żywność itd. Rodziny zawsze podpisują zgodę na przetwarzanie danych osobowych oraz publikację wizerunku w internecie. Na początku podchodzili do tego sceptycznie, ale później nikt już się nie opierał. Darczyńcy widzą, że przekazane rzeczy trafiają do potrzebujących, bo na bieżąco wrzucamy na facebooka zdjęcia z przekazania datków czy postępów w remontach. Widać na nich jak dzieci cieszą się i dziękują za okazaną pomoc. Do jednej rodziny w Starogardzie Gd. przyjeżdżały dosłownie wycieczki z darami. Mieszkanie mieli w fatalnym stanie, z olbrzymim grzybem na suficie. Informacje o rodzinie na facebooku obejrzało ok. 40 tys. osób. Przez osiem dni zebraliśmy 10 tys. zł na remont. W tej chwili zbijane są tynki i mieszkanie powoli zaczyna „wyglądać”. Daliśmy meble, łóżka, wykładziny. Rodzinie przelewano pieniądze nawet na osobiste konto. Jedna osoba przelała ponad tysiąc złotych.
- Skąd pomysł na remontowanie domów i mieszkań? Patrząc na zdjęcia w internecie, porównując mieszkania przed remontem i po, można powiedzieć, że pani tym dzieciom poniekąd zmienia świat, którego do tej pory być może nawet nie widziały.
- Przyznam, że zaczerpnęłam ten pomysł od pewnej fundacji „Domek marzeń” z Gorzowa Wlkp., która w sumie nie dokończyła nawet trzeciego remontu i musiała zrezygnować z działalności. Problem polegał na tym, że zdobywali materiały wyłącznie od firm, a to nie jest do końca takie proste. My część materiałów kupujemy za pieniądze, które mamy od darczyńców. Lokalna telewizja w Gorzowie kręciła o nich program w odcinkach i na tej podstawie wpadłam na pomysł, by także zająć się remontami.
- Jakie są reakcje rodzin, którym pomagacie?
- Cieszą się, niektórzy płaczą, zwłaszcza kobiety. Taką sytuację miałam wczoraj u jednej z rodzin, której zawiozłam jedzenie. Dzieci cieszą się nawet z jednej czekolady. A w podzięce robią laurki (śmiech).
- Dziękuję za rozmowę.










Napisz komentarz
Komentarze