W nocy z 23 na 24 stycznia 1940 roku w hali przedwojennej fabryki Arkona (dzisiejsza Fabryka Sztuk i Muzeum Wisły) wybuchł pożar, który zniszczył warsztat i garażowane w nim samochody pocztowe. Prawdopodobną przyczyną było nieostrożne ustawienie koksownika, od którego zapaliły się opary paliwa lub smarów, jednak Niemcy postanowili wykorzystać ten wypadek do zastraszenia społeczeństwa polskiego.
Łapali przypadkowych mieszkańców
24 stycznia bez przeprowadzenia śledztwa aresztowano 12 przypadkowych mieszkańców Tczewa i wraz z jednym przebywającym już w areszcie przetransportowano ich na tzw. Świński Rynek, czyli plac przy ul. Lecha należący obecnie do Straży Pożarnej. O godzinie 14.00 w obecności hitlerowskich funkcjonariuszy - dowódcy tczewskiej SS Waltera Beckera, starosty powiatowego i kierownika NSDAP Isendicka oraz dowódcy Gestapo Adolfa Leistera rozpoczęła się egzekucja. Pluton egzekucyjni tworzyli miejscowi Niemcy należący do SS i Selbstschutzu, którzy prawdopodobnie pijani nie strzelali zbyt celnie. Rannych dobijali z pistoletu Isendick oraz Leister. Po mordzie zwłoki rozstrzelanych zostały przewiezione do Lasu Szpęgawskiego i wrzucone do dołu. Tego samego dnia na ulicach miasta rozwieszono odezwę do ludności polskiej, w której kłamliwie tłumaczono przyczynę egzekucji.
Apel do społeczeństwa Powiatu Tczewskiego!
„Pomimo wszelkich ostrzeżeń musiało w ostatnim czasie dojść do wzrastającej aktywności sabotażowej elementów polskich. Począwszy od wzrastającego jawnego prowokującego użycia mowy polskiej, polskie elementy nie zostały na tyle odstraszone, aby nie podłożyć ognia zeszłej nocy w hali pojazdów ciężarowych byłej fabryki Arkona w Tczewie. Rzesza niemiecka nie jest jednak skłonna dłużej znosić tej siły zniszczenia. Wszyscy sabotażyści będą całkowicie eliminowani. Z powodu niecnego podpalenia zeszłej nocy, w dniu dzisiejszym pewna liczba osób, szczególnie znanych jako podstępni Polacy, którzy znajdowali się mimo wyraźnego zakazu w posiadaniu broni, zostanie rozstrzelana. Wszelkie dalsze akty sabotażu w przyszłości będą surowo karane jeszcze ostrzejszymi środkami. Tczew, 24 stycznia 1940 Landrat Isendick”
Sprawa w prokuraturze
Polskie Ministerstwo Sprawiedliwości zajmowało się sprawą egzekucji w latach 1946-1948 oraz 1967-1968. Z kolei w 1961 r., Niemiecka Prokuratura Generalna postawiła dowódcy tczewskiego SS Walterowi Beckerowi zarzut morderstwa 13 mieszkańców Tczewa. Sprawę prowadzono przez trzy lata, ale 28 lipca 1964 r. Beckera uniewinniono ze względu na to, że to nie on wydal komendę „Ognia!”. Można było go i inne osoby biorące udział w mordzie jedynie oskarżyć o współudział w morderstwie, jednak ten zarzut się przedawnił i sprawa została umorzona. Dopiero 14 czerwca 1970 r. polskie Ministerstwo Sprawiedliwości wysłało do Niemieckiej Prokuratury Generalnej list, w którym znajdowały się 32 protokoły z zeznaniami świadków wraz z innymi dokumentami. Niestety wszystko wysłano w języku polskim, a podczas tłumaczenia popełniono wiele błędów, dlatego też Niemcy w odpowiedzi z 21 września 1971 r. napisali, że nie wnoszą one nic nowego do sprawy. Sprawcy mordu nie zostali nigdy ukarani.
Kradziona tablica
Miejsce mordu upamiętniono już 7 października 1945 r. z inicjatywy Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa. Tablica, na której potem wykuto nazwiska pomordowanych została po prostu zabrana przez funkcjonariuszy z terenu cmentarza ewangelickiego (dzisiejszy Park Kopernika) i najprawdopodobniej należała do grobowca rodziny Heine. Oryginalny napis wciąż znajduje się po drugiej stronie tablicy. Również granitowe słupki i łańcuchy ją otaczające należały do ewangelickiego grobu, wciąż na nich można odczytać nazwisko przedwojennego kamieniarza „Bartsch, Danzig". Lokalizacje tablicy zmieniano trzykrotnie, ostatecznie 15 kwietnia 1986 r. znalazła się w obecnym miejscu.
Błędy na tablicy
Niestety ofiary mordu wciąż nie są należycie upamiętnione. Nazwiska ofiar i ich wiek w wielu przypadkach jest błędny. Freitak powinien być zapisany jako Freitag, Okuniewski jako Okoniewski, Zebel jako Zebell, a Simonzohn jako Simonsohn. Widoczna jest również zmiana przy nazwisku Stawikowski, który pierwotnie figurował jako Sławikowski, a J. Dunajski w chwili śmierci miał 26, a nie 56 lat. Dojście do rzeczywistych danych rozstrzelanych tczewian jest możliwe, wciąż żyją rodziny ofiar, a historyk Tomasz Rajkowski od lat zajmuje się tą sprawą i ma dostęp do dokumentów przesłanych prokuraturze niemieckiej.
- Powinniśmy zrobić wszystko, aby w przyszłym roku, w 75 rocznicę mordu jego ofiary po raz pierwszy zostały należycie upamiętnione – mówi Łukasz Brządkowski, koordynator Dawnego Tczewa.










Napisz komentarz
Komentarze