- Czuje się pan gwiazdą polskiego żeglarstwa?
- Nie, nie czuje się. Gwiazdami są olimpijczycy, którzy np. się ścigają na regatach, zdobywają medale, puchary. Poszedłem w żeglarstwo wyprawowe, co jest połączeniem żeglarza z podróżnikiem. Nie można powiedzieć, że jestem odkrywcą, bo ten świat już jest dosyć dobrze poznany i „zagospodarowany”. Natomiast jeżeli płyniemy gdzieś, gdzie do tej pory dotarło 8-10 jachtów w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, bo np. obszar był zamknięty i ściśle strzeżony przez Rosjan lub kiedy dopływamy do krainy lodu i uświadamiamy sobie, że jesteśmy pierwszym polskim jachtem, który dopłynął tak wysoko, to jest coś. A po powrocie z wyprawy okazuje się, że to drugi wynik na świecie. Natomiast jest bardzo miłe, gdy np. kapituła Rejsu Roku daje nam wyróżnienie na równi z kpt. Piotrem Kuźniarem, który od 5-6 lat wpływa wyłącznie po wodach w okolicy Hornu i Antarktydy. Ale to wszystko co robimy, czynimy z chęci przemieszczania się, poznawania nowych miejsc, a nie po to, by zyskać splendor.
- Środowisko żeglarzy jest dość specyficzne i hermetyczne. Grono kapitanów, starych wilków morskich, patrzy na pana, młodą osobę, i mówi: Spokojnie, spokojnie, jeszcze musisz trochę popływać… ?
- Z jednej strony tak. Przyzwyczaiłem się, że jestem najmłodszy, a potem długo, długo nic i kapitanowie w wieku moich rodziców (śmiech). Od 2009 r. jestem kapitanem „Zawiszy Czarnego”. Do połowy 2013 r. byłem najmłodszym kapitanem tej jednostki. Z drugiej strony, starsi koledzy zaczęli mnie szanować za moje doświadczenie i obowiązki zawodowe, za to że mam szkołę żeglarską. W szkole są komercyjne szkolenia, a nawiązane kontakty wykorzystujemy do organizacji raz w roku wyprawy niekomercyjnej. Od 14-15 lat spędzam po 6 miesięcy na wodzie. To nierzadko większe doświadczenie niż u starszych kapitanów, którzy oprócz pływania pracują zawodowo na lądzie.
- Ile ma pan rejsów na koncie?
- 160, w których wziąłem udział, 130 parę poprowadzonych. 6 rejsów polarnych, w tym w rejon Hornu i Antarktydy. Moim marzeniem jest, by Horn opłynął jacht tylko z załogą z Tczewa i pod banderą Gryfa.
- Kluczowe pytanie. Dlaczego pływa pan do miejsc, do których większość ludzi nie chciałaby trafić nawet za karę? Nie lepiej w cieplejsze rejony? Hiszpania…
- Na to jest prosta odpowiedź. Nie lubię komercji ani tłoku. Cenię sobie spokój. Na północy urzekła mnie przyroda, zwierzęta, które nie boją się człowieka. Na Spitsbergenie mieliśmy pozwolenie od gubernatora wpłynięcia do jednego z rezerwatów. Zacumowaliśmy, popłynęliśmy pontonem na brzeg. Przez 1,5 godziny obserwowaliśmy olbrzymie stado fok. W ogóle nas się nie bały. Popłynęliśmy dalej. A tam statek wycieczkowy, z którego popłynęły dwa pontony z ochroną w czerwonych strojach z bronią. A potem kolejne pontony z turystami ubranymi na niebiesko i w grupach po 20-30 osób, hałasujących, rozmawiających. Zaczęli „zwiedzać”. (...)
Cały wywiad tylko w Gazecie Tczewskiej!












Napisz komentarz
Komentarze