Uczestnicy wyprawy rowerowej w ciągu 10 dni przejadą blisko 1000 km przez trzy kraje - na trasie: Tczew – Wrocław – Pardubice – Linz. To dziewiąta już dłuższa wyprawa Krzysztofa Szlagowskiego, wiceprezesa Stowarzyszenia UKS „Rowerowy Tczew”, pracownika Tczewskiego Centrum Sportu i Rekreacji, jednego z najbardziej znanych tczewskich globtroterów rowerowych.
Do tej pory, w latach 2004-2011, łącznie odwiedził 20 krajów (Niemcy, Francja, Belgia, Holandia, Luksemburg, Anglia, Rosja, Litwa, Łotwa, Ukraina, Białoruś, Mołdawia, Naddniestrze, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Cypr, Izrael, Norwegia i Finlandia) – na dwóch kontynentach (Europa i Azja); przejechał ponad 15 tys. km. Dla Kazimierza Szymanowskiego, kierowcy w Urzędzie Miejskim w Tczewie, to pierwsza tak długa eskapada.
Czasem trzeba zsiąść z roweru
- Na pewno najtrudniejsza była wyprawa do Izraela – mówi Krzysztof Szlagowski.- Po pierwsze jechałem samotnie ponad 3 tys. km. Po drugie, były to rejony w sumie niebezpieczne, jak Turcja czy Izrael sam w sobie. Ten wyjazd jest łatwy ze względu na kraje, przez które przejedziemy, czyli Czechy i Austria. W końcu to przyjazna, wspólna Europa. Mamy zapewnione noclegi. Np. w Czechach śpimy u podróżników, którzy tak samo jak my wojażują. Korzystamy więc z gościnności m. in. takich ludzi. Nie mamy zaplanowanych spotkań w miastach na trasie przejazdu. Nie liczymy też na to, że ktoś po drodze do nas dołączy. Z doświadczenia powiem, że dwie osoby najlepiej się rozumieją. Choćby taki fakt, jeden idzie „na stronę”, a drugi pilnuje rowerów. A trzeci rowerzysta czasami nie wiadomo co wymyśli... Mamy trochę podjazdów pod górę. Zawsze można zsiąść z roweru, a nawet niektórzy mówią, że trzeba zejść z roweru, by nie zarzynać się. W końcu dalej trzeba pojechać, a nie „umrzeć” na rowerze.
Za kółkiem samochodu łatwiej
- Czekałem na taki moment całe życie – wyjaśnia Kazimierz Szymanowski. - Kiedyś nie można było wyjechać bez paszportu. Potem można byłoby jechać np. samochodem, ale jakoś czas na to nie pozwalał. Teraz nareszcie dopięliśmy to. Moim celem jej uczczenie 70. rocznicy śmierci mojego dziadka w obozie koncentracyjnym w Mauthausen w Austrii. To tata mojej mamy - Michał Legawiec. Tam nie ma indywidualnego grobu. Jest pomnik pomordowanych i zmarłych w obozie. Z dzieciństwa pamiętam, że w domu był niemiecki dokument - zawiadomienie o śmierci dziadka. Niestety, gdzieś to zaginęło. Jako przyczynę zgonu dziadka podano zawał serca. Zdecydowanie łatwiej jest mi za kółkiem samochodu. Od 26 lat jestem kierowcą w UM. Bez wypadku, tylko zdarzały się jakieś drobne kolizje. Na trasie największym naszym wrogiem może być deszczowa i chłodna pogoda.












Napisz komentarz
Komentarze