- Na początku kadencji zapowiadał pan, że stanowisko starosty będzie zwieńczeniem pana kariery. Czy rzeczywiście w tym roku pożegna się pan z polityką?
- Rzeczywiście kończę starostowanie, ale nie kończę pracy w samorządzie lokalnym. Jeśli wyborcy z okręgu z Gniewa i Morzeszczyna mnie wybiorą, to chciałbym być radnym powiatowym, ale bez zajmowania jakichkolwiek stanowisk, czy starosty czy członka zarządu. Z moim doświadczenie chciałbym jedynie wesprzeć moich następców. Podstawowym powodem, dla którego podjąłem taką decyzję, jest to, że mam na swoim koncie 52 lata pracy zawodowej. Mam 71 lat, a nie ma co ukrywać, że stanowisko starosty wymaga ogromnego wysiłku. Praca starosty to nie praca ośmiogodzinna, ale od rana do wieczora, często także w soboty i niedziele. Dla człowieka w moim wieku jest to ogromny wysiłek. Jednak nie chodzi o to, że się poddaję. Po prostu nadszedł moment, kiedy chcę powiedzieć „stop” i niech młodzi przejmą pałeczkę, a mi wystarczy bycie radnym. Niemniej bardzo lubię tę pracę, dobrze się w niej czuję i nie ukrywam, że gdyby nie trochę szwankujące zdrowie, to może by mnie korciło, by znów myśleć o stanowisku starosty. Jednak obejmując ten urząd rzeczywiście założyłem sobie, że będzie to zwieńczenie mojej kariery.
- Czy jest ktoś, w kim widzi pan następcę?
- Nie chcę nikogo namaszczać, bo wybór starosty jest związany z pewnymi zasadami. Jest potrzebny układ polityczny i odpowiednia ilość mandatów, która umożliwi wybór starosty.
- A czego pan oczekuje od następcy?
- Przede wszystkim kontynuacji, a nie negacji. Niekiedy przychodzący następca krytykuje poprzedników, wszystko to co było. Ja podczas pierwszego dnia urzędowania przyjąłem zasadę, że każdy poprzednik miał prawo mieć inną wizję niż ja, miał prawo popełnić błędy i trzeba to uszanować. Jeśli wizja nie podoba się następcy, to jego obowiązkiem, tak jak moim podczas bieżącej kadencji, jest uporządkowanie spraw. (...)
Cały wywiad tylko w bieżącym wydaniu Gazety Tczewskiej!











Napisz komentarz
Komentarze