Na ekspozycji można się zapoznać z prywatnymi pamiątkami Ireny Ukleji, przewodniczącej koła Związku Sybiraków w Starogardzie Gdańskim, z poezją Sybiraków, lokalnie wydawaną w Kazachstanie gazetą „Głos Polski”. Zaprezentowano także plansze przedstawiające główne miasta polskich Kresów – Wilno, Tarnopol i Stanisławów.
- Wystawa to hołd złożony Polakom, którzy przeszli tragedię zsyłek – wyjaśnia Alicja Gajewska, dyrektor Centrum Wystawienniczo Regionalnego Dolnej Wisły.
Autorem koncepcji wystawy jest Szymon Flizikowski.
Na kazachskim stepie
Ojciec Ireny Ukleji był oficerem Wojska Polskiego. Mieszkali w Stanisławowie (obecnie Iwano – Frankiwsk na Ukrainie).
- W 120 tys. mieście Polaków było tylko 27 tys., ale wszystkie narodowości żyły ze sobą w zgodzie – wspomina Irena Ukleja. - Rok 1939 przekreślił moje piękne dzieciństwo. Tata został aresztowany, a przed Gwiazdką wywieziony do obozu w Kozielsku. Na szczęście ominął go los innych polskich oficerów z tego obozu, rozstrzelanych w Katyniu. Po procesie w Moskwie został skazany na 15 lat łagru.
13 kwietnia 1940 r. w drzwi domu załomotały kolby karabinów. Czerwonoarmiści nakazali w kilka minut opuścić mieszkanie, niczego ze sobą nie zabierając.
- Mama zemdlała – opowiada pani Irena. - Na dworcu już czekały na nas wagony. W jednym miało jechać 50 osób. Wieźli nas tylko nocą, a do jedzenia dostawaliśmy raz dziennie kaszę ugotowaną z solonymi śledziami. Ciągle pytaliśmy mamy, kiedy dostaniemy wodę do picia. Ludzie umierali podczas jazdy. Jedną z ofiar trudnych warunków była matka siedmiorga dzieci. Jej ciało wyrzucono z pociągu. Te dzieci jechały potem całkiem same.
Irena Ukleja wraz z mamą, siostrą i bratem po miesiącu jazdy trafiły do Kazachstanu. Pierwsze trzy noce spędziły na stepie, pod gołym niebem. Dookoła wyły wilki. Dopiero dzięki pomocy pewnej Rosjanki zamieszkali w ziemiance, domu zbudowanym z cegieł zrobionych z gliny wymieszanej ze słomą. W piecu palono wyschniętym krowim łajnem.
- W Rosji nie brakowało ludzi, którzy nam współczuli – mówiła Irena Ukleja. - Pamiętam starszego pana, który za rewolucji walczył po stronie „czerwonych”. Z kolei jego brat był „biały”, więc zabił go siekierą. Potem tego bardzo żałował. Czwórka jego synów zginęła na froncie. Do Kazachstanu przyjechały z nami dwie hrabiny z Lwowa. Otruł je później arszenikiem radziecki weterynarz, bo myślał, że w swoich kuferkach przywiezionych z Polski trzymają jakieś kosztowności.
Patrzcie dzieci: polskie niebo...
Ciągły głód – to częsty motyw, który przewija się we wspomnieniach zesłańców.
- Kołchoźnicy nie mogli nam dawać nic do jedzenia – podkreśla pani Irena. - Latem jedliśmy więc komosę z serwatką, pokrzywy i dziki czosnek. Gdy mama zerwała raz z kołchozowego pola ziemniaki spytano ją grożąc, czy chce jechać dalej, „do Eskimosów”. Mama oddała nawet swoją obrączkę za otręby i łupiny, abyśmy mieli co jeść. Głodu nie da się opisać. Chleb był dla nas relikwią, a gdy mamie udało się go czasami zdobyć, to smakował jak najlepszy tort. Dzisiaj nie pozwalam na zmarnowanie choćby i okruszyny.
- Przeżyliśmy chyba tylko dlatego, że mamie udawało się podczas wykopków chować w kieszeniach ziemniaki – dodaje Maria Kołtun z tczewskiego koła Związku Sybiraków, także zesłana do Kazachstanu w kwietniu 1940 r.
Warunki atmosferyczne na kazachskim stepie również uprzykrzały niedolę zesłańców. Upalne lata i przeraźliwie chłodne zimy, charakteryzujące się buranami – zamieciami śnieżnymi, które potrafiły trwać nawet i tydzień.
- Burany potrafiły zasypać całą ziemiankę, po komin – mówi Maria Kołtun, której brat niestety nie przeżył wywózki. - Nie można wtedy było palić w piecu, aby się nie podusić. Ludzie pomagali sobie odkopując ziemianki.
Pani Irena wspomina, że często modlili się o powrót ojca. Tak też w końcu się stało. Skazany na łagier po podpisaniu układu Sikorski – Majski otrzymał szansę wyboru: albo pojedzie do armii Andersa, albo dostanie zgodę na szukanie rodziny. Wybrał to drugie.
- Pamiętam dzień, gdy do nas trafił. Siedziałam wówczas pod ziemianką i widziałam z daleka idącego obdartego mężczyznę, o żółtej cerze, bo chorował na szkorbut. Osłabiony wlókł się drogą niczym Jurand z „Krzyżaków”. Po czterech miesiącach mieszkania z nami dołączył do Dywizji Kościuszkowskiej. Zapytałam go później, dlaczego nas zostawił. Odpowiedział, że ojczyzna go potrzebowała. Bo musimy pamiętać, że do armii Berlinga szli nie tylko komuniści. Ci ludzie naprawdę chcieli walczyć za Polskę, a nie wszystkim udało się dostać do Andersa. Gdy w 1946 r. wróciliśmy do kraju mama powtarzała: patrzcie dzieci, polskie niebo, polska łąka. Dzisiaj młodzież chyba nie docenia tego, że żyjemy w wolnym kraju.
Ekspozycja w Fabryce Sztuk będzie czynna do 18 września.
Tysiące wywiezionych
W ramach czterech masowych deportacji ludności polskiej w latach 1939 – 1941, zamieszkałej na terenie wschodnich województw II RP, w głąb ZSRR wywieziono ok. 320 tys. osób. Wywożono przede wszystkim rodziny „wrogów ustroju”: urzędników państwowych, wojskowych, policjantów, służby więziennej, nauczycieli, działaczy społecznych, kupców, przemysłowców i bankierów, oraz rodziny osób aresztowanych dotychczas przez NKWD i zatrzymanych przy nielegalnej próbie przekroczenia granicy niemiecko – radzieckiej. Do tego doliczyć należy ok. 155 tys. osadzonych w więzieniach, skazanych i zesłanych do obozów pracy przymusowej, jeńców wojennych, młodzież wcieloną do Armii Czerwonej i „strojbatalionów” (grup budowlanych), oraz wszystkich wywiezionych przymusowo do pracy w radzieckich fabrykach i kopalniach. (źródło: Wikipedia)
Fabryka Sztuk zaprasza na lekcję
Wystawie będzie towarzyszyła lekcja historyczna „Patriotyzm Polaków pozostawionych w Kazachstanie”. Na lekcje można umawiać się w sekretariacie CWRDW oraz pod nr tel.: 58/ 530-44-81.
Reklama
Na nieludzkiej ziemi. „Kresy kresów - nieznane historie. Świat, którzy przeminął”
TCZEW. Wywózki Polaków w głąb Związku Radzieckiego są tematem najnowszej wystawy w Fabryce Sztuk. Ale więcej o tej tragedii niż zaprezentowane eksponaty mówią wspomnienia zesłanych.
- 03.09.2011 00:00 (aktualizacja 22.08.2023 13:21)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze