sobota, 13 grudnia 2025 06:18
Reklama

Wagarowicze cudem uratowani z pożaru

TCZEW. Szkolne wagary dwóch 14-latków z Tczewa mogły zakończyć się tragedią. Przez nieuwagę zaprószyli oni ogień w działkowej altanie, do której wcześniej się włamali. Życie uratował im działkowiec, Jan Stromski, który wyciągnął pechowców z płonącej domku.
Wagarowicze cudem uratowani z pożaru
Chłopcy z poparzeniami trafili do Wojewódzkiego Szpitala w Gdańsku. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Zatrzaśnięte drzwi
Do zdarzenia doszło 15 kwietnia na terenie ogródków działkowych „Wiosna” przy ul. Traugutta (za Kanałem Młyńskim).
- Dyżurny Komendy Powiatowej Policji został poinformowany o zdarzeniu o godz. 12.00 – informuje st. asp. Dariusz Górski, rzecznik prasowy KPP w Tczewie. - Jak wynika z wstępnych ustaleń, chłopcy w trakcie zabawy w opuszczonej altanie podpalili jakiś łatwopalny materiał, od tego powstał pożar. Gdy gimnazjaliści chcieli wyjść, zatrzasnęły się drzwi altany. Chłopcy widząc, że nie dadzą rady ich otworzyć wybili szyby w oknie i zaczęli wołać o pomoc.

Decydowało kilka minut
To był słoneczny, kwietniowy dzień. Swoje ogródki odwiedziło wielu działkowców. Wśród nich był Jan Stromski, który od kilkudziesięciu lat dogląda tu swoich gołębi. Obecność pana Jana na działce, akurat w tym momencie, nie była jednak spowodowana oddaniem się swojej pasji. Przypadek - a w tym wypadku szczęśliwy traf - sprawił, że dzień wcześniej pozostawił na działce klucze od  domu. Pomimo gwaru gołębi i dużej odległości od altany, w której w tym czasie rozgrywał się horror, działkowiec usłyszał krzyki.
- Kiedy wyszedłem na zewnątrz oprócz wołania o pomoc, zobaczyłem też smugę dymu unoszącą się nad jednym z pobliskich ogródków. Bez zastanowienia pobiegłem w tym kierunku. Zanim dopadłem do drzwi, zobaczyłem dwie, czarne jak węgiel ludzkie twarze przyklejone do zakratowanego okna domku.
Następne wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko. „Gołębiarz” jednym kopniakiem wywarzył drzwi, a z dymu wyłoniły się dwie postaci.
- Wyprowadziłem chłopców w bezpieczne miejsce i zadzwoniłem po straż. Po chwili cała altana stanęła w płomieniach…
O życiu 14-latków zadecydowało kilka minut. Ich młodzieńcza bezmyślność sprawiła, że swoje życie zawdzięczają nieprawdopodobnym zbiegom okoliczności oraz odwadze pana Jana.
Stan chłopców był na tyle poważny, że przetransportowano ich śmigłowcem z tczewskiego pogotowia do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku. Trafili tam z poważnymi oparzeniami twarzy, rąk i górnych dróg oddechowych.

Czuwał nad nimi Anioł Stróż
- Teraz cieszę się, kiedy na spokojnie myślę o tym zdarzeniu, że nie zignorowałem tych dziecięcych krzyków - nie ukrywa wzruszenia Jan Stromski. – Mogłem przecież pomyśleć, że to głosy bawiących się dzieci. Po ten klucz chciałem pojechać z rana, ale coś mi „wypadło” w międzyczasie. Około południa znalazłem chwilkę, żeby to zrobić.
Pan Jan stara się usprawiedliwić zachowanie chłopców.
– To są jednak dzieci. Wiadomo, jedne są grzeczniejsze, inne mniej. Każdy będąc dzieckiem ociera się o jakieś niebezpieczeństwa. Ci dwaj - włamując się do cudzej altanki - postąpili bardzo źle, ale to co się im przydarzyło, będzie dla nich nauczką na całe życie. Mieli swojego Anioła Stróża, który nad nimi czuwał. Było mi ich bardzo żal, kiedy czekali na karetkę. Widziałem jak cierpią. Mieli bardzo poparzone ręce, jeden z nich nie miał sił sam przejść przez małą bramkę ogródka.
- Trudno opisać co czuje człowiek, kiedy znajdzie się w takiej sytuacji – mówi Jan Stromski. - To nie był strach, w takim momencie człowiek o tym nie myśli. Chęć pomocy to naturalny odruch i każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Myślę, że pozostali działkowcy po prostu nie słyszeli wołania. W większości są to starsze osoby.

Działkowcy byli obserwowani?
Niepokojący - oprócz feralnego podpalenia - jest fakt, że zdarzenie to rozegrało się w samo południe. Wagarowicze z premedytacją włamali się do altany, w chwili gdy na pobliskich ogródkach krzątali się zapracowani działkowcy.
– Byłam zupełnie zaskoczona kiedy dowiedziałam się co wydarzyło się na mojej działce – relacjonuje Wiesława Sztyber, właścicielka spalonej altany. – Tego samego dnia sadziłam z mężem kwiaty na działce, to było może na godzinę przed tym zajściem. Już po tym wszystkim przypuszczam, że obaj chłopcy mogli nas obserwować zanim opuściliśmy działkę. Myśleli, że tego dnia już nikt tu nie przyjdzie. Nie mamy z mężem i dziećmi okazji, by często bywać na działce i myślę, że oni o tym wiedzieli.
Pani Wiesława nie spotkała się wcześniej z aktami wandalizmu na swojej działce.
– Kupiliśmy ją w 2006 r. i do tej pory było tu spokojnie. Nigdy nikt tu niczego nie ukradł. Nie zauważyliśmy, żeby ktoś się tu „kręcił”. Nie sądzę, żeby ci dwaj uczniowie chcieli coś ukraść, bo w altanie nie trzymamy żadnych wartościowych rzeczy. Ten ogródek kupiliśmy ze względu na dzieci. Pod okiem rodziców mogą czuć się tutaj bezpieczne. Teraz czeka nas posprzątanie tego co zostało z altanki.
Według relacji osób, które feralnego dnia widziały poparzonych wagarowiczów, chłopcy ci pojawiali się czasem na pobliskich działkach.

Bezsilność działkowców i... policji
Wandalizm i kradzieże na działkach, to nie tylko problem Tczewa. Alejki i działki - z reguły niezabezpieczone - są miejscem schadzek miejscowych pijaczków i narkomanów. Wszystko co można łatwo sprzedać w skupie, głównie narzędzia, staje się łatwym łupem „złomiarzy”. Chodząc alejkami, spotkaliśmy sąsiada Jana Stromskiego, który niejednokrotnie spotkał się z podpaleniami i kradzieżami na działkach.
– Ostatnio spłonęły altanki tam, tam i tam – wskazuje w kilku kierunkach pan Józef. – Dla nas to nic nadzwyczajnego.
W międzyczasie działkowiec pokazuje na przykładzie własnych drzwi, działanie zamka, który uniemożliwił chłopcom wyjście z altanki.
– Drzwi w altanie, która spłonęła otwierają się do środka, dlatego wywarzenie ich od wewnątrz jest niemożliwe. Ci dwaj mieli naprawdę dużo szczęścia, że ktoś usłyszał ich wołanie.
Działkowiec opowiedział nam jak wygląda codzienna walka z chuliganami. Przy okazji warto dodać, że panu Józefowi przeszkodziliśmy, kiedy naprawiał przedziurawioną folię w oczku wodnym.
– Wpadli któregoś razu, wrzucili stare koło do oczka, porozrzucali kołpaki po ogródku, a ja mam teraz pracę przez takich łobuzów.
Większość zaczepionych przez nas osób pytała: „Gdzie jest policja i straż miejska?” Na działkach ginie mnóstwo rzeczy. Nikt nie odważy się trzymać tam cokolwiek cennego. Przestraszeni działkowcy zabierają narzędzia do domów, bo nic nie umknie uwadze złodziei.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama