- Skąd wzięło się Pana zainteresowanie szybowcami?
- Bakcyla lotniczego połknąłem dawno, kiedy mieszkaliśmy w Krzemieńcu na Wołyniu (w okresie 1935-39). W Gimnazjum przy tzw. Liceum Krzemienieckim czynna była modelarnia lotnicza, mogłem więc obserwować idących na loty chłopaków z różnymi modelami. W powietrzu też był ruch. W okolicy Kulikowa znajdowało lądowisko dla samolotów i widać było częste loty RWD8 nad Krzemieńcem. W czasie okupacji, kiedy mieszkałem w Lublinie, kupowałem niemieckie książeczki o lotnictwie. W latach 1950 – 51 studiowałem w Sekcji Lotniczej Wydziału Mechanicznego Politechniki Gdańskiej. Wcześniej, w czasie Powstania Warszawskiego, byłem świadkiem spektakularnych wydarzeń z udziałem samolotów. 18 września 1944 r. z pomocą dla powstańców przyleciało ok. 100 fortec latających B-17, które zrzuciły pojemniki na spadochronach. Niestety, przejęli je głównie Niemcy, gdyż skurczył się obszar walczącej Warszawy. Samoloty lecąc z północnego zachodu zrobiły zakręt i wyszły nad Chotomowem, gdzie zrzucono ok. 8 pojemników na sąsiedni las. Jeden spadł przed dworcem kolejowym; okazało się, że nie jest to desant spadochroniarzy, którzy u nas stacjonowali. Były to tyłowe oddziały dywizji SS Totenkopff. Widziałem jeden zestrzelony bombowiec - bez skrzydeł, z palącym się od przodu kadłubem spadł po drugiej stronie Wisły na Dziekanów koło Łomianek. Cała załoga zginęła. Takie wydarzenie długo pozostają w pamięci.
- Kiedy postanowił Pan został pilotem?
- Jako mieszkaniec Sopotu zgłosiłem się zimą 1946 r. na teoretyczny kurs szybowcowy na ul. Podgórnej 5. Latanie rozpocząłem w Górnym Piekle koło Przywidza. Otrzymałem kategorię A, później B. Razem wykonałem 37 lotów SG-38 i SG-38Kab. Latałem też w Strzebielinie Morskim. Było to 19 lotów SG-38. W czasie lotu termicznego otrzymałem kategorię C. Następnie latałem we Wrzeszczu w Aeroklubie Gdańskim, byłem również w Kielcach na skokach spadochronowych z wieży.
- Latanie bywa niebezpieczne. Czy zdarzył się Panu jakiś wypadek?
- W czasie jednego z lotów, wiatr wepchnął mnie do zbocza. Przez tydzień leżałem w szpitalu w Pińczowie. Do dziś dokucza mi ból kręgosłupa lędźwiowego. Po wypadku szybko się pozbierałem i w 1951 r. we Wrzeszczu odbyłem 35 lotów na SG-38 Kab, Salamandrze, Jeżyku i Musze.
- Jak długo trwała Pana przygoda z szybowaniem?
- Ostatnie loty szybowcowe wykonałem w Pruszczu na Puchaczu. Jeden w 1994 r. i jeden w 1995 r. Jednakże ta pasja ciągle zostaje we mnie żywa. Jako pracownik tczewskiego POLMO często odbywałem loty służbowe do Francji, Anglii, Szwajcarii, Austrii, Włoch, RFN a nawet do Japonii. Miło było znów znaleźć się w powietrzu. Szkoda tylko, że jako pasażer…
- Jak wspomina Pan lata szybowania i ocenia środowisko lotników?
- Często powracam do bliskiego mi tematu o lotniczej przeszłości Tczewa i okolic. Ciepło wspominam spotkanie z wybitnym pisarzem i piewcą Kociewia, nie żyjącym już Romanem Landowskim w lipcu 2001 r. Obaj wręcz kochaliśmy dobre kino i angażowaliśmy się w tworzenie DKF-u w Tczewie. Patrzę też na „dziennik lotów szybowcowych” pisany w 1936 r. przez instruktora Zygmunta Niwińskiego i pilota kategorii A Edmunda Szupritta, straconego przez Niemców w 1939 r. Obaj mieszkali przy ul. Łaziennej w Tczewie. Są też ci, którzy wybitnie pomagali – żołnierze 2 batalionu strzelców: Z. Ożarowski, B. Ossowski, a szczególnie dowódca ppłk. Stanisław Janik. W sumie w Tczewie, Starogardzie i Pelplinie szkoliły się 33 osoby. Uczniowie i nauczyciele oraz inni mieszkańcy Tczewa odznaczali się wielkim patriotyzmem, biorąc udział w uroczystościach państwowych, zawodowych, sportowych czy zjazdach licznych organizacji, kółek zainteresowań. Uprawiano modelarstwo lotnicze, które często było wstępem do szkolenia lotniczego.
- Pasja szybowania została w Panu do dziś, mimo że czynnie już Pan jej nie lata. Chce Pan wydać broszurkę propagującą latanie na szybowcach. Do kogo byłaby ona skierowana?
- Mam nadzieję, że współczesna młodzież przejmie te pozytywne cechy przedwojennych młodych ludzi i przekona się, że można inaczej zagospodarować wolny czas. Tamta młodzież masowo szkoliła się np. w skokach spadochronowych z wież, które dostarczały wiele emocji. Moim gorącym marzeniem jest, aby miasto czy Starostwo Powiatowe lub nawet osoby prywatne pomogli w wydrukowaniu broszury zawierającej wiadomości dotyczące nie tylko działalności lotniczej, ale i szerszej informacji o ludziach lotnictwa i możliwościach dołączenia do grona „zdobywców przestworzy”.
- Wspominał Pan o zaangażowaniu w działalność tczewskiego Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Jak wyglądała Pana współpraca z DKF?
- Do DKF należałem przez 35 lat. Pamiętam jak w 1970 r. powstał on z inicjatywy Romana Landowskiego i Janusza Kortasa przy ul. Kołłątaja. W marcu 1976 DKF przeniósł się do Tczewskiego Centrum Kultury przy ul. Kołłątaja 9. Uczęszczałem do niego wraz z żoną oraz przyjacielem Piotrem Komorowskim. W 2000 r. nasza trójka dostała dyplom na 30-lecie DKF. W tym czasie obejrzeliśmy ok. 1600 filmów. Po ich projekcji zaproszony gość lub sam prezes wygłaszał okolicznościową prelekcję, po czym zaczynała się żywa dyskusja. Bardzo lubiliśmy owe piątkowe wieczorki. Kiedyś filmy były zupełnie inne, bez zbędnych akcji, strzelania i wybuchów. Były to dzieła ambitne, niektóre nawet zakazane przez cenzurę. Ostatni film, na którym byliśmy to Trio z Bolleville - 29 kwietnia 2004 r.
Tradycje lotnicze ziemi tczewskiej
Mgr inż. Stanisław Arciszewski opracował broszurkę o tradycjach lotniczych na ziemi tczewskiej. Publikacja o objętości 40 stron formatu A4 składa się ze wspomnień żyjących jeszcze, a nielicznych już uczestników tczewskiego ruchu lotniczego, byłych pilotów szybowców i świadków wydarzeń z lat międzywojennych, a także przedruków informacji prasowych ilustrujących ówczesne życie sportowo-lotnicze. Dużą jej wartość stanowią archiwalne fotografie, pochodzące głownie ze zbiorów prywatnych. Ukazanie tego fragmentu życia społecznego lat 30. ubiegłego stulecia wzbogaci wiedzę o najnowszej historii naszego miasta. To dziedzina dotychczas prawie nieznana; warto ją przybliżyć mieszkańcom miasta i całego regionu.
Od Brzostówki do Tczewa
Stanisław Arciszewski, ur. 24 czerwca 1927 r. w Brzostówce (woj. Lubelskie). Absolwent Liceum Krzemienieckiego oraz Politechniki Gdańskiej. Jego ojciec Witold walczył z bolszewikami (1919-1921), za co otrzymał dwa krzyże: Walecznych i Virtuti Militari. W 1933 r. wraz z całą rodziną przeniósł się do Kaznowa, a w 1943 r. do Warszawy. Później rodzina Arciszewskich znalazła się w Skierniewicach, a po wojnie w Sopocie. W marcu 1952 r. rozpoczął pracę zawodową w biurze projektowym PROZAMET. Następnie przeniósł się do Działu Mechanizacji Zjednoczenia Okręgowego PGR w Gdańsku, gdzie poznał przyszłą żonę Elzę. Długoletni pracownik Zakładów Sprzętu Motoryzacyjnego w Tczewie, do którego to miasta przeniósł się na stałe w 1958 r.
Szybowiec
Szybowiec to statek powietrzny, cięższy od powietrza, nie posiadający własnego napędu, czyli silnika. Startuje za wyciągarką samolotową lub przy użyciu katapulty (z cięgnami gumowymi), po czym unosi się – dzięki prądom wznoszącym powietrza: zboczowym lub termicznym.
Reklama
Tczewianin, pilot z 60-letnim stażem, chce wydać broszurkę o szybowcach
TCZEW. Niejeden z nas marzy o wzbiciu się w przestworza, by szybować jak ptak, poczuć się wolnym i niczym nie skrępowanym. Te marzenia udało się spełnić 82-letniemu pilotowi szybowcowemu z Tczewa Stanisławowi Arciszewskiemu, który opowiedział nam o swojej pasji.
- (Pegas)
- 11.01.2010 00:00 (aktualizacja 03.08.2023 22:51)

Data dodania:
11.01.2010 00:00
Reklama
Reklama









Napisz komentarz
Komentarze