Jechał środkiem chodnika biegnącego wzdłuż ul. Gdańskiej - szybko i sprawnie. Zatrzymał się przy kiosku, tuż obok dawnego kina.
Bez nóg, bez żony, bez domu
- „Tczewskiej” nie kupuję, bo mamy ją w naszej czytelni - uśmiechnął się życzliwie. - Akurat dzisiaj się nie ogoliłem, a tu pewnie będę fotografowany. Trudno, jakoś przeboleję. A zresztą dla kogo mam się teraz golić i stroić? Mieszkam w Domu Pomocy Społecznej dla Dorosłych. Tak mi przyszło na stare lata. Bez nóg, bez żony, bez prawdziwego domu.
Pan Zbigniew zatrzymuje się przed wysokim krawężnikiem chodnika. Patrzy na mnie pytająco i bezsilnie rozkłada ręce.
- No to teraz możemy sobie pogadać, bo ja pod ten krawężnik, tym moim ręcznie napędzanym wózkiem nie podskoczę - wyjaśnia. - Urodziłem się niedaleko od Gniewu, ale po drugiej stronie Wisły. To było 56 lat temu. Jak mi żenidło zakwitło, to znalazłem sobie żonę z okolic Przywidza. Ze wsi oddalonej od tej miejscowości o 1,5 km. I żyło się nam normalnie. Urodziła się fajna córka. Wychowywaliśmy ją bez większych problemów. Typowa rodzina.
Amputacje miały uratować życie...
- Szkoda czasu na szczegóły. Najważniejszy był dla mnie rok 2003. To właśnie wtedy ucięto mi jedną nogę, a zaraz potem drugą... Miażdżyca. Te amputacje miały uratować mi życie. I uratowały. Żyję, no nie. Trzeba umieć cieszyć się z tego co się ma, bo inni mają jeszcze gorzej. Chociaż nie jest to takie łatwe. Żona poszła sobie ode mnie. Po co jej kaleka bez nóg? Ja to rozumiem. Ale trochę boli, zostałem sam. Na wsi, daleko od cywilizacji. Szybko doradzono mi, abym zamieszkał w „domu starców”. Tak wszyscy nazywają Domy Pomocy Społecznej. Ja nie czułem się jeszcze starym człowiekiem, ja tylko nie miałem nóg... Zrozumiałem jednak, że ten brak przekreśla mnie jako męża, jako ojca, jako pracownika. Teraz mam się cieszyć z tego, że otrzymuję rentę i nic nie muszę robić. Aż do śmierci. Powiedziano mi jednak, że w Domu Pomocy Społecznej spotkam wielu ludzi z podobnymi problemami, że tam nigdy nie będę sam. To mnie przekonało i dlatego już od 6 lat jestem tutaj, w Gniewie. Nie będę chwalił szefostwa, bo to by było lizusostwo, ale skoro jestem tutaj tak długo to się samo rozumie. A miasto? Często wyjeżdżam na spacery i zakupy - na wózku.
Miasto bez podjazdów
- W Gniewie nikt się nie dziwi widząc „wózkowca”, bo jest nas tutaj bardzo dużo - podkreśla pan Zbigniew. - Mimo to miasto nie jest dla nas zbyt życzliwe. Chyba nigdy nie zobaczę jak wygląda gabinet burmistrza albo sala ślubów. Raczej nie zwiedzę Zamku. Nie zjem obiadu w hotelu „Marysieńka”. Nie wypożyczę książki w bibliotece. Nie ma wind, nie ma podjazdów, nie ma dzwonków przywołujących obsługę. Nawet na policję nie wjadę. Kiedyś znalazłem na ulicy portfel. Pojechałem na komisariat, aby oddać go policjantom. Nie mogłem jednak do nich wjechać po stromych, betonowych schodach. Długo musiałem czekać, aż zauważył mnie policjant i wyszedł do mnie. Podobnie jest z bankiem, oni mnie tam już dobrze znają. Jak tylko podjeżdżam pod okno banku to zaraz do mnie wychodzą i jestem od ręki załatwiany.
Jeżdżenie po ulicy...
- Bez problemu mogę wjechać tylko do marketu „Ślizex” i do „Biedronki”. Na pocztę jako tako wjadę. Nigdzie więcej. To trochę mało, jak na tak duże i znane miasto jak Gniew. A tyle mówi się o sukcesach w likwidowaniu barier architektonicznych... Proszę przejść się gniewskimi ulicami i popatrzeć na nie oczami inwalidy jadącego wózkiem. Praktycznie na żadnym przejściu dla pieszych nie ma łagodnego zjazdu dla wózków. Wszędzie bardzo wysokie krawężniki. To jest chyba nasza największa zmora. Musimy jeździć po ulicach, aby nie narażać się na kłopoty z podjazdami i zjazdami. Jeżdżenie po ulicy nie jest bezpieczne. Bardzo czekamy aż ktoś z władz miasta wpadnie na pomysł i poświęci parę złotych na wykonanie zjazdów z chodników. To nie jest chyba inwestycja przekraczająca wyobraźnię urzędników i możliwości budżetu miasta. Nie chcę nikogo obrażać, ale...
Zbigniew Pietraszewski rozkłada ręce w geście bezsilności. To dzięki nim może napędzać swój inwalidzki wózek. Wózek, na którym nie może dostać się tam, gdzie bez problemu wchodzą inni ludzie.
Reklama
Niepełnosprawni i ich bariery. Bez nóg, bez żony, bez domu. Największa zmora - wysokie krawężniki
GNIEW. Prawie nigdzie nie może się dostać. Ani do biblioteki, ani banku, ani nawet do burmistrza. Zbigniew Pietraszewski jest jednym z wielu osób niepełnosprawnych w Gniewie poruszających się przy pomocy inwalidzkiego wózka.
- 10.08.2009 00:00 (aktualizacja 04.08.2023 11:54)

Reklama









Napisz komentarz
Komentarze