W tle toczy się spór między syndykiem a Stocznią Tczew S. A., który – niewykluczone – wkrótce trafi na wokandę. Obie strony zrzucają na siebie odpowiedzialność za brak pensji na kontach pracowników.
W poprzednim ustroju Tczewska Stocznia Rzeczna, bo tak wówczas nazywał się zakład, zatrudniała ok. 850 ludzi. Dzisiaj z lat świetności pozostało już niewiele. Największym kapitałem firmy są nie tylko grunty, na których leży, ale przede wszystkim doświadczeni pracownicy.
W stanie zawieszenia
To właśnie stoczniowcy zgłosili się do naszej redakcji z informacją, że w grudniu nie otrzymali wynagrodzeń.
- Od sierpnia stocznia miała przyrzeczenie sprzedaży Zrembowi Chojnice (a konkretnie wchodzącej w jego skład spółce Stocznia Tczew S.A. - dop. red.), który miał płacić pracownikom pensje przez trzy miesiące – mówi pan Andrzej (nazwisko do wiadomości redakcji). – Potem miało dojść do sprzedaży, ale tak się nie stało, więc w grudniu pracownicy wypłat nie otrzymali. Na Boże Narodzenie zostaliśmy bez środków do życia. Nie tak wyobrażaliśmy sobie te Święta.
Od sierpnia tego roku stocznia nie produkowała. Wykonywano tylko zlecone prace remontowe. Ostatni statek – holownik dla Holendrów – wypłynął ze stoczniowego basenu w lipcu.
- Na razie nikt nie mówi o zwolnieniach – kontynuuje pan Andrzej. - Chcemy tylko normalnie pracować i na tym zarabiać. Mamy nadzieję, że sprzedaż zakładu będzie korzystna także dla pracowników. Pracuję tutaj od 33 lat. Gdzie mam teraz iść do pracy? Do Flextronicsa nie pójdę, bo wzrok od spawania mam tak zniszczony, że nawet śrubki nie zobaczę...
Jak mówią stoczniowcy, przyczyną rezygnacji Stoczni Tczew S.A. z zakupu zakładu był brak porozumienia z syndykiem.
- Znaleźliśmy się w stanie zawieszenia, bo nie ma kto zapłacić pensji 78 pracownikom – dodaje Janusz Bolc, przewodniczący zakładowej „Solidarności”. – Czekamy na rozstrzygnięcie sądowe sporu między syndykiem a spółką z Chojnic. Jeśli nie otrzymamy pensji, to zgłosimy sprawę do Państwowej Inspekcji Pracy.
Nadzieje były duże
Tczewska stocznia w największych tarapatach znalazła się w 2004 r., gdy ogłoszono jej upadłość, a w zakładzie pojawił się syndyk masy upadłościowej. Zobowiązania firmy, głównie wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, wynosiły wtedy kilka milionów zł. Wówczas, tak jak i dzisiaj, największe udziały w firmie należą do Urzędu Miejskiego w Tczewie (56,7 proc.).
- Ale zgodnie z przepisami prawa jesteśmy odsunięci od decydowania, a władzę nad stocznią ma sąd, z ramienia którego zarządza nią syndyk – wyjaśnia prezydent Tczewa Mirosław Pobłocki. - O sytuacji w spółce docierają do nas skąpe informacje. Słyszałem pogłoski, iż firma z Chojnic chciała się wycofać z zakupu stoczni. Kilka miesięcy temu w Urzędzie Miejskim byli przedstawiciele pracowników, którzy mówili o problemach spółki z ich punktu widzenia. Niestety, jak już mówiłem, nie mamy możliwości wpływu na decyzje podejmowane przez syndyka.
Ostatnie lata dla polskich stoczni rzecznych to okres dekoniunktury. Zamówień krajowych nie ma, a zagraniczne dramatycznie spadają. Rodzime zakłady nie wytrzymują konkurencji z chińskimi i koreańskimi. Dlatego pracownicy wiązali duże nadzieje z ofertą Zakładu Budowy Maszyn „Zremb-Chojnice” S.A., produkującego przede wszystkim kontenery i konstrukcje stalowe.
Rażące nieprawidłowości
7 lipca tego roku Zremb Chojnice S.A. powołał spółkę celową do przeprowadzenia transakcji zakupu tzw. zorganizowanej części przedsiębiorstwa od Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości, pod nazwą Z1 S. A., która wraz z dniem 30 lipca zmieniła nazwę na Stocznia Tczew S. A. Tego samego dnia podpisano umowę przedwstępną nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa stoczni i ustalono, że finalna umowa sprzedaży będzie podpisana najpóźniej do 30 kwietnia 2011 r. Strony przewidziały możliwość nie dojścia do skutku transakcji. 28 października Stocznia Tczew S. A. złożyła jednak w formie aktu notarialnego „Oświadczenie o uchyleniu się od skutków oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu wywołanego podstępnie”.
- Tryb i terminologia takiego postępowania wynika z norm Kodeksu Cywilnego i w wielkim uproszczeniu oznacza uchylenie się od skutków transakcji z dnia 30 lipca – tłumaczy nam Jan Gąsowski, prezes zarządu Stoczni Tczew S. A. - Powodem wspomnianego uchylenia
były rozliczne rażące nieprawidłowości w sformułowaniu samej umowy przedwstępnej, jak również charakter zdarzeń oraz ich skutki, jakie zaistniały faktycznie po dniu 30 lipca na terenie
stoczni w Tczewie, które z istotą transakcji z tego dnia nie mają wiele wspólnego. Zaistniały stan
rzeczy zmusił naszą stronę do podjęcia inicjatywy wspólnego i zgodnego działania mającego za cel
uregulowanie kwestii wątpliwych bądź, w ocenie Stoczni Tczew S.A., niezgodnych z prawem i wyjaśnienie ogromnej ilości niejasności w postępowaniu syndyka, jak również poprawne rozliczenie działalności obydwu spółek, prowadzonej na majątku i na terenie stoczni. Brak jakiejkolwiek reakcji syndyka na kilkunastokrotne propozycje spotkań zmusiły nas do działania. W każdym z rozlicznych pisemnych propozycji spotkań wyrażaliśmy wolę i gotowość nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa od Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości, w sposób wolny od błędów prawnych i niejasności. Strona sprzedająca nigdy nie wyraziła żadnej woli spotkania ani jakichkolwiek rozmów w tej kwestii z kupującym. Sytuacja taka w istocie nie ma chyba precedensu w życiu gospodarczym.
Syndyk: umowa nadal ważna
Z kolei zdaniem syndyka umowa z 30 lipca wciąż obowiązuje.
- Należy podkreślić, iż zgodnie z obowiązującym jednolitym orzecznictwem Sądu Najwyższego faktyczne przejęcie zakładu pracy przez nowego pracodawcę powoduje skutki opisane w przepisie art. 23 (1) K.p. - wyjaśnia nam Magdalena Smółka, syndyk Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości. - Nie ma przy tym znaczenia, na podstawie jakiej czynności prawnej dochodzi do faktycznego (fizycznego) przejęcia zakładu pracy, oraz to, czy czynność ta była ważna, czy też nie. Nawet w przypadku, jak by to chcieli Panowie ze spółki Stocznia Tczew S. A., gdy obecne przejęcie doszło w wykonaniu nieważnej czynności prawnej, to i tak ta spółka (kupująca) pozostaje pracodawcą ze wszystkimi skutkami dla roszczeń pracowników z tytułu istniejącego stosunku pracy, w tym roszczeń o zapłatę wynagrodzenia, również za grudzień 2010 r.
Kto winien braku pensji
W umowie z dnia 30 lipca ustalono, że załoga upadającej stoczni zostanie automatycznie przejęta przez nowego właściciela. Zawarto w niej również zapis, iż w przypadku nieprzystąpienia do umowy sprzedaży przez którąkolwiek ze stron, załoga w całości zostanie ponownie zwrotnie przejęta przez Stocznię Tczew Sp. z o.o. w upadłości. Wynagrodzenia od sierpnia do października wypłacała pracownikom zakładu Stocznia Tczew S. A.
- Mimo uchylenia się przez nas od skutków prawnych złożonego w dniu 30 lipca oświadczenia woli Stocznia Tczew S.A. z zachowaniem staranności finansowała ochronę i utrzymanie obiektów stoczni. Jednak wobec braku stawiennictwa Syndyka na osiem (!) wyznaczonych terminów
do zwrotnego przejęcia majątku i załogi, w dniu 22 listopada jednostronnym protokołem przekazano majątek i akta pracownicze syndykowi – dodaje prezes Jan Gąsowski. - W związku z powyższym obowiązek dokonania wypłat wynagrodzenia załodze za miesiąc listopad spoczywa na syndyku i wyłącznie syndyk ponosi odpowiedzialność w tym zakresie.
Innego zdania jest syndyk.
- Zajmowane przez Zarząd Stoczni Tczew S. A. stanowisko oraz podejmowane na jego podstawie czynności faktyczne i prawne pozbawione są jakichkolwiek przesłanek rzeczywistych i prawnych, a więc są bezprzedmiotowe i prawnie bezskuteczne – uważa Magdalena Smółka. - W tej sytuacji to Stocznia Tczew S. A. jest w dalszym ciągu odpowiedzialna za roszczenia wynikające ze stosunków pracy łączących ją z pracownikami oraz wynikających z nich stosunków z ubezpieczenia społecznego, a także jest odpowiedzialna za stan majątku przedsiębiorstwa, jego ochronę, ubezpieczenie itp. oraz utrzymanie go w stanie niepogorszonym.
Spór trafi do sądu?
W ostatnią środę, 15 grudnia, w Sądzie Rejonowym Gdańsk - Północ odbyło się zwołane przez Sędziego Komisarza posiedzenie wyjaśniające w sporze między Stocznią Tczew S. A. a syndykiem.
- Przebieg posiedzenia, w ocenie strony kupującej, nie nosił żadnych znamion wyjaśniania czegokolwiek, ani też procedowania w kierunku pomyślnej finalizacji transakcji w drodze negocjacji i dyskusji – ocenia prezes Stoczni Tczew S.A. - Stał się natomiast platformą obustronnych oświadczeń. Z przebiegu posiedzenia wynikało jasno, że Syndyk Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości ma zakaz odpowiadania na pisma i prowadzenia rozmów ze stroną kupującą. Wobec takiego postępowania strony sprzedającej w stosunku do kupującego dalsze rozstrzygnięcie w sprawie następować może na drodze sądowej.
- Sąd przeprowadzając dowód z przesłuchania zainteresowanych stron i osób bardzo wnikliwie starał się ustalić przyczyny rezygnacji z zakupu stoczni – twierdzi z kolei Magdalena Smółka. - Zastrzegam, że według mojej osobistej oceny – choć zakładam, że przedstawiciele spółki sądzą inaczej – Stocznia Tczew S. A. nie przedstawiła żadnego przekonywującego merytorycznego uzasadnienia swojego działania. Prawdopodobnie spór będzie musiał być rozstrzygnięty na drodze sądowej.
Nadal chcą kupić stocznię?
Syndyk uchylił się od odpowiedzi na pytanie o aktualną sytuację finansową zakładu.
- Aktualna sytuacja Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości, z uwagi na zawarcie przedwstępnej umowy sprzedaży zorganizowanej części przedsiębiorstwa oraz jej wydaniu – w ocenie syndyka – w świetle dokumentów nadal obowiązujących, syndyk masy upadłości nie ma możliwości prawnych i faktycznych do kontynuowania działalności gospodarczej na przedmiotowej części przedsiębiorstwa – tłumaczy Magdalena Smółka. - Wynika to z faktu, iż wskutek zawartej umowy oraz wydania zorganizowanej części przedsiębiorstwa Spółce Stocznia Tczew S. A. syndyk nie jest faktycznym dysponentem oraz zarządcą przekazanego majątku, w tym pracowników. Przyjęcie koncepcji odmiennej oznaczałoby uznanie, że syndyk nie respektuje postanowień umowy z dnia 30 lipca, którą uznaje za ważną i obowiązującą.
Jak wyjaśnia prezes Stoczni Tczew S.A., spółka nadal gotowa jest do porządkowania i wyjaśniania sytuacji istniejącej na terenie stoczni w Tczewie.
- Ale tylko z uwzględnieniem warunku uregulowania wszystkich znanych Syndykowi kwestii, w tym w szczególności właściwego rozliczenia wzajemnych relacji gospodarczych w związku z prowadzeniem działalności na terenie zakładu stoczni Tczew w okresie od lipca do dnia zwrotnego przejęcia majątku przez Syndyka – uściśla prezes Gąsowski. - Jednak wobec stanowiska strony sprzedającej nie ma możliwości postępowania w tym kierunku.
Reklama
Przed świętami zostali bez pieniędzy. Syndyk umywa ręce. Trudna sytuacja pracowników stoczni
TCZEW. Nie tak wyobrażali sobie przygotowania do Bożego Narodzenia pracownicy będącej w upadłości Stoczni Tczew Sp. z o.o. Mimo, że od sierpnia zakład nie produkował, stoczniowcy otrzymywali pensje od spółki Stocznia Tczew S. A., wchodzącej w skład grupy kapitałowej ZBM Zremb Chojnice, zainteresowanej kupnem zakładu. Gdy firma zmieniła zdanie, w tym miesiącu wynagrodzeń nie przekazano.
- 23.12.2010 09:25 (aktualizacja 16.08.2023 10:59)

Reklama











Napisz komentarz
Komentarze