Oto jego opowieść (cz. 1)
Jako emigrant poszukujący lepszej przyszłości na Zachodzie opuściłem rodzinny Tczew w końcu lat 80. W międzyczasie upłynęło ponad 20 lat pracy i życia na obczyźnie. Nadszedł czas kiedy zaczyna się myśleć z sentymentem o czasach młodości, o momentach życia, które kiedyś wydawały się mało ważne, nieinteresujące. Nieoczekiwanie, kiedy brakuje już naszych najbliższych, zaczynamy w chwilach odprężenia i spokoju myśleć o innych rzeczach niż pogoń za pieniędzmi, czy o planach na urlop. Czasami siedząc w kawiarni obserwuję ludzi, zwłaszcza tych starszych, ze świadomością, że każdy z nich ma do opowiedzenia swoją bogatą historię, nierzadko nadającą się na scenariusz filmu fabularnego.
Między Wilczą a Młyńską
Przyjeżdżając do rodzinnego Tczewa odwiedzam miejsca, gdzie jako dziecko spędzałem wiele czasu na zabawach z przyjaciółmi, na osiedlu potocznie nazywanym Kozenfyrtel (os. Zatorze). Mieszkały tam głównie rodziny kolejarzy. Moje dzieciństwo toczyło się między ulicami Wilczą i Młyńską, gdzie mieszkali moi dziadkowie. W piękne i słonecznie dni jeździliśmy z kolegami na rowerach, penetrując okolice Kanału Młyńskiego, lub chodziliśmy się kąpać do glinianki, sztucznego jeziora powstałego po wydobyciu gliny. Tuż obok przejeżdżała kolejka wąskotorowa, ciągnąca wagony wyładowane gliną do produkcji cegły. Z narażeniem życia pluskaliśmy się w mętnej wodzie, nierzadko uciekając przed przeganiającymi nas pracownikami cegielni.
Historia z babcinej komody
Kiedy przychodziły deszczowe dni i dopadała mnie nuda, a w mieszkaniu na ul. Wilczej nie było nikogo poza mną, budziła się we mnie natura odkrywcy. Penetrowałem babcine szafy odkrywając nieznane do tej pory „skarby”. Pewnego dnia natknąłem się w komodzie na zdjęcie przystojnego pana w mundurze, na którym była widoczna „gapa” ze swastykę w wieńcu. Po powrocie babci do domu zapytałem się, kto jest na odkrytej przeze mnie fotografii. W pierwszej chwili padły karcące mnie słowa za grzebanie w szafach bez pozwolenia, po czym babcia oświadczyła mi, że to jest mój dziadek - ojciec mojej mamy, który osłabiony i bardzo schorowany zmarł po długiej chorobie na rok przed moim urodzeniem. Babcia kategorycznie zakazała mi mówić na podwórzu kolegom, że mój dziadek służył w niemieckiej armii.
Nie wiecie co to bieda i głód
Z czasem dowiedziałem się, że moja babcia nie pochodzi z Polski, ale urodziła się w Rumunii. W pewnym sensie wypełniała mnie duma z tego, że moja rodzina jest inna od rodzin moich kolegów. Kilka razy babcia Olga opowiadała o czasie swojego dzieciństwa, mówiąc np. że nie wiemy co to bieda i głód. W dni świąteczne na stole pojawiały się kulinarne specjały, nie należące do typowej polskiej kuchni. Któregoś dnia dowiedziałem się, że babcia miała w Rumunii liczne rodzeństwo, ale od początku II wojny światowej nie ma od nich żadnych wieści.
Jako historyk hobbysta, zajmujący się wyjaśnianiem losów poległych polskich lotników, któregoś dnia postanowiłem zająć się historią mojego dziadka Pawła Krause oraz babci Olgi Volk, których zbliżyły do siebie wojenne losy. Postanowiłem wyjaśnić, co stało się z rodziną Volk w odległej Rumunii.
Dziadek pod Stalingradem
Po przyznaniu w 1920 r. na mocy Traktatu Wersalskiego Pomorza i Tczewa Polsce, ludność pochodzenia niemieckiego, w tym rodzina mojego dziadka, została zmuszona do przeprowadzki na wieś. Większość tczewskich Niemców wyemigrowała do Niemiec, pozostawiając za sobą nierzadko dobytek całych pokoleń. Nowe polskie władze zaczęły ściągać do miasta osadników z terenu całego kraju. Wraz z wybuchem II wojny światowej i wkroczeniem Wehrmachtu dla tczewskiej mniejszości niemieckiej nastały lepsze czasy.
W maju 1942 r. Paul Krause zostaje zaciągnięty do Wehrmachtu, gdzie pełni służbę w 125. Infanterie Division, walcząc w rejonach Stalingradu i Rostowa, gdzie 23 września 1942 r. zostaje ranny. Trafia do szpitala polowego z przestrzałem stopy w okolicach kostki. Po wyleczeniu w Karlsruhe, 4 lutego 1943 r. zostaje uznany za zdolnego do służby na froncie i trafia do Pion.Ers.Btl. 35. Niebawem ponownie ulega kontuzji i zostaje odesłany na rekonwalescencję do Ettlingen na Wilhelmshöhe, gdzie mieści się szpital wojskowy dla żołnierzy z ranami ortopedycznymi. W szpitalu tym pracuje Olga Volk, która przybyła do Niemiec z rumuńskiej Besarabii, gdzie żyła do 1940 r.
Na zaproszenie carów
Dziadkowie Olgi przybyli do Rumunii ok. 1860 r. z Wittenbergu, w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Carowie rosyjscy po przepędzeniu Turków z Besarabii zaczęli ściągać na zdobyte tereny osadników z całej Europy. Wśród nich było wielu Niemców. Rodzina Olgi mieszkała w bogatej wsi Tvardiza, gdzie jej ojciec Johannes posiadał zakład szewski. Robił nie tylko buty, ale też różnego rodzaju rzeczy i przedmioty ze skóry dla bogatych gospodarzy. Z powodu problemów finansowych Olga, jako najstarsza córka, opuściła w wieku 17 lat rodzinny dom, aby podjąć pracę u zamożnych gospodarzy i pomóc tym samym swojej rodzinie.
Wchodzą sowieci
Pakt Ribbentrop – Mołotow przeznaczył rumuńską Besarabię jako łup dla Związku Radzieckiego. Po wkroczeniu Rosjan zaczęło się wywłaszczanie rolników oraz fabrykantów. Opornych aresztowano nocami, wywożąc ich samochodami bez okien w nieznanym kierunku. Rolnicy zostali obciążeni wysokimi podatkami płaconymi w zbożu. Jego najmniejsze zanieczyszczenie lub wilgotność powodowało narzucenie kar, a rolnik był zmuszony wyrównać stratę stuprocentowym odszkodowaniem. Warunki życia pogarszały się z dnia na dzień. Gdy po jesieni 1940 r. pojawiła się możliwość przesiedlenia rumuńskich Niemców do III Rzeszy, skorzystało z niej aż 96 tys. ludzi. Część zajęła gospodarstwa na terenie okupowanej Polski, opuszczone przez wysiedlonych Polaków.
Miłość rannego i pielęgniarki
W tym czasie moja babcia Olga Volk pracowała w rumuńskim Buzau na terenie Rumunii. Kontakt z rodziną urwał się natychmiast po wkroczeniu Rosjan. Ona również zgłosiła chęć do przesiedlenia. Trafiła do obozu przejściowego w Ettlingen. Była jedną z ostatnich osób, które pozostały w obozie przed jego rozwiązaniem. Ze względu na to, że była sama i nie miała w Niemczech żadnej rodziny, zaproponowano jej pracę w nowo powstającym szpitalu. Wśród rannych żołnierzy, którymi się opiekowała, był Paul Krause z Tczewa. Długotrwałe leczenie przestrzelonej nogi sprzyjało częstym kontaktom. Olga i Paul zakochali się w sobie i zaledwie kilka miesięcy później pobrali się. Ich ślub był jedyny, który odbył się w tym szpitalu, dlatego zapamiętał go jeden z lekarzy w nim pracujących.
Uciekać czy czekać?
Po uznaniu Paula Krause za zdolnego do służby frontowej trafił on do 547. Volks Gren. Div., który operował na froncie wschodnim. W tym samym czasie Olga Krause opuszcza Ettlingen i rusza do teściów mieszkających w Tczewie. W 1944 r. umiera ojciec Paula. W obliczu zbliżającego się frontu należało podjąć decyzję, co dalej - uciekać do Niemiec, czy czekać na powrót syna i męża. W sierpniu 1944 r. Olga urodziła córkę Elżbietę. Wraz z teściową oraz jej synem Zygmuntem postanowiły pozostać w Tczewie i czekać na powrót z frontu synów pani Krause - Paula oraz Alfonsa.
Reklama
Nigdy nie mów o tym kolegom... Tczewianin na tropie przeszłości zaginionej rodziny
POMORZE. Tomasz Rajkowski, tczewianin mieszkający w Niemczech, postanowił spłacić dług wdzięczności wobec swojej nieżyjącej już babci i odszukać jej rodzinę, z którą utraciła kontakt na początku wojennej zawieruchy w 1939 r. Poszukiwania zaprowadziły go aż do Mołdawii.
- Wysłuchał Przemysław Zieliński
- 23.10.2010 20:00 (aktualizacja 14.08.2023 23:38)

Data dodania:
23.10.2010 20:00
Temperatura: 18°C Miasto: Tczew
Ciśnienie: 1010 hPa
Wiatr: 8 km/h
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze