środa, 15 maja 2024 11:40
Reklama
Reklama

Na tropie wrogów ludu…

25 kwietnia 1951 r. Jan Magdziarz – oficer śledczy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Tczewie – wszczął śledztwo przeciwko Bolesławowi Przybyszowi, oskarżonemu o próbę zamachu na oddziałowego aresztu UB Stanisława Stancego. Głównym sprawcą był jednak jego kolega z celi – Franciszek Ziorkiewicz.
Na tropie wrogów ludu…

Areszt mieścił się wówczas w piwnicach gmachu UB (dzisiaj Miejskiej Biblioteki Publicznej) przy ul. Dąbrowskiego. Ze strony Franciszka Ziorkiewicza była to rozpaczliwa próba wyrwania się na wolność. Za kratami miał bowiem oczekiwać na wyrok w sprawie o podarcie portretu „Generalissimusa” Stalina.

Nieudana próba ucieczki

Historia rozpoczęła się 29 marca 1951 r. Wówczas to aresztowano i przewieziono do tczewskiego UB 22-letniego ucznia liceum w Gniewie Franciszka Ziorkiewicza. Zniszczył on portret Józefa Stalina wywieszony na murach jego szkoły. Aby tego dokonać, zakradł się do gabinetu lekarskiego, skąd można było dosięgnąć obrazu. W dodatku czyn swój popełnił, będąc członkiem ZMP.

„Przestępcę” umieszczono w tczewskim areszcie w jednej celi z Bolesławem Przybyszem. Ten 27-letni ślusarz-analfabeta oskarżony został o przestępstwo kryminalne, jak napisano w aktach – o „poderżnięcie nożem gardła” Bogumile Dąbrowskiej, mieszkance Opalenia. Śledztwo przeciwko obojgu prowadził prokurator powiatowy w Tczewie.

Ziorkiewicz, słusznie podejrzewając, że za wykroczenie czeka go kara więzienia, nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie. Namówił więc swojego współtowarzysza z celi do podjęcia próby ucieczki. Plan był prosty: gdy oddziałowy przyjdzie z kolacją, Ziorkiewicz chluśnie mu w twarz kawą, a następnie obaj obezwładnią i skrępują strażnika podartymi kocami i prześcieradłami z celi. Odebraną strażnikowi bronią sterroryzują pozostałą straż i wydostaną się z budynku. Jako datę operacji wyznaczono dzień 17 kwietnia.

Plan, niestety, się nie powiódł. W krytycznym momencie stchórzył ten, który (jak się wydawało) miał więcej do stracenia – Bolesław Przybysz. W trakcie szamotaniny między oddziałowym Stancem a Ziorkiewiczem nie kiwnął palcem, tłumacząc potem w śledztwie, iż obawiał się konsekwencji czynu i nie widział sensu ucieczki. W rezultacie strażnik więzienny własnymi siłami uwolnił się i z powrotem zamknął skazańców w celi.

 

Zawrotne tempo oskarżenia

Sprawa trafiła na biurko oficera śledczego Jana Magdziarza. Miał wówczas 24 lata. W czasie okupacji rozpoczął naukę na tajnych kompletach w gimnazjum w Warszawie. Przez pierwsze lata powojenne mieszkał w Elblągu i terminował u ślusarza. Następnie pracował jako ślusarz m.in. w elbląskich tramwajach. Ostatecznie w październiku 1949 r. wybrał karierę w Referacie Śledczym UB. Warto dodać, iż funkcjonariusze śledczy UB słynęli już wówczas ze swojej brutalności i sadyzmu. To tutaj pracował Józef Dusza czy Józef Różański, który nadzorował śledztwo przeciwko Witoldowi Pileckiemu.

Magdziarz ze względu na swój „młody wiek” nie prowadził jeszcze spraw samodzielnie. Wkrótce przydzielono mu nadzorcę z UB, starszego wiekiem i doświadczeniem oficera. Pod jego kierunkiem przygotowany został akt oskarżenia. Tempo pracy było zawrotne – śledztwo zamknięto 27 kwietnia, akt oskarżenia sporządzono 11 maja, a wyrok wydano 25 maja. Komunistyczny aparat sprawiedliwości nie cackał się z przestępcami oskarżonymi o czyn kontrrewolucyjny... bo za taki uznano próbę ucieczki z tczewskiego aresztu. Warto dodać, iż materiały przesłane przez Magdziarza zostały świetnie przygotowane – zawierały nawet fotografie narzędzia zbrodni, czyli... dzbana z kawą.

Wyrok wydał Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku. Obu oskarżonych skazano na 5 lat więzienia. W sentencji napisano: „Przechodząc do wymiaru kary, zważył Sąd na znaczne napięcie złej woli po stronie osk[arżonego] Ziorkiewicza, który mimo młodego stosunkowo wieku zdecydował się na tak poważne przestępstwo, jakim jest zamach na urzędnika, przy czym obciąża oskarżonego okoliczność, że jest osobnikiem, który ze względu na swe wykształcenie więcej powinien i prędzej powstrzymać się od przestępstwa, aniżeli oskarżony Przybysz”. Zdecydowano także o zniszczeniu dowodów rzeczowych – podartych ręczników. Dodać jeszcze należy, że za podartego Stalina Ziorkiewicz otrzymał półtora roku więzienia.

 

Po rewizji wyrok złagodzony

Jaki były dalsze losy skazanych? Franciszek Ziorkiewicz doczekał się rewizji wyroku. 1 czerwca 1955 r. Zgromadzenie Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego wznowiło śledztwo. Zmieniło ono paragraf, z którego miał być sądzony, stwierdzając „[…] złagodzenie wymierzonej kary na mocy ustawy z 1952 r[oku] o amnestii, wywodząc, że przewód sądowy nie dostarczył dowodów, by skazany działał z pobudek kontrrewolucyjnych, że działanie skazanego było podyktowane chęcią uwolnienia się celem uniknięcia odpowiedzialności karnej”. Karę zmieniono ostatecznie na trzy lata i cztery miesiące więzienia. Termin zwolnienia, zgodnie z „nowym” wyrokiem, upływał 25 sierpnia 1954 r. Zdecydowano więc „zarządzić niezwłoczne wypuszczenie Ziorkiewicza Franciszka s. Leona na wolność”. Z jakiego paragrafu siedział więc oskarżony po sierpniu 1954 r. – nie wiadomo.

Epilog do sprawy dopisany został już po upadku komunizmu. 24 czerwca 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku unieważnił wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego. W sentencji ładnie napisano, iż Ziorkiewicz, „podejmując próbę ucieczki z aresztu […], dążył do uniknięcia represji za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Smak tego symbolicznego zadośćuczynienia staje się jednak gorzki, gdy zna się losy ciemięzcy Ziorkiewicza z UB. Po 1951 r. Jan Magdziarz dalej robił karierę w komunistycznym aparacie represji. Po 1953 r. przeniesiony został do Lęborka, a po 1957 r. do Gdyni. Ścigał tutaj kolejnych „przestępców” politycznych, tj. dezerterów ze statków i uciekinierów z Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W ramach pracy inwigilował także ich rodziny. W momencie przejścia na emeryturę – w 1977 r. – dosłużył się stopnia kapitana MO. Na zasłużonym odpoczynku nie wysiedział jednak zbyt długo – w 1986 r. uprosił o ponowne przyjęcie do MO, gdzie trafił do Wydziału Ruchu Drogowego. Na drugą emeryturę przeszedł w 1990 r. Zmarł w Gdyni w 2005 r. Za swoją „pracę” otrzymał m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (w 1974 r.).

 

Kara śmierci wykonana

Najgorszy los spotkał Bolesława Przybysza. Za swoją zbrodnię skazany został 2 lipca 1952 r. na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 12 września 1952 r. w gdańskim areszcie. Może ocaliłby życie, gdyby podjął próbę ucieczki. O tym, że nie była to sprawa beznadziejna, świadczy przypadek niemieckiego zbrodniarza wojennego – Pawła Preussa. Ten skazany na karę śmierci komisarz biskupi w Tczewie uciekł z aresztu UB i przedostał się do Niemiec Zachodnich. Ale to temat na inną historię.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama