Sprawa tczewskich stoczniowców znowu przed obliczem Temidy
W miniony piątek na sali – tak jak podczas pierwszej rozprawy – była spora grupa byłych już pracowników zakładu.
Stwierdzono nieprawidłowości
Inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy, na wniosek samych pracowników, skontrolowali zarówno Stocznię Tczew Sp. z o.o. w upadłości z siedzibą w Tczewie (zarządzaną przez syndyka) oraz Stocznię Tczew S.A. w likwidacji z siedzibą w Chojnicach (która miała kupić przedsiębiorstwo). Kontrole trwały od stycznia do kwietnia minionego roku. Jan Gąsowski, obecny likwidator tej drugiej spółki, został obwiniony o nie wypłacenie wynagrodzenia w okresie od listopada 2010 r. do marca 2011 r., nie uiszczenie składek na ubezpieczenie i fundusz pracy oraz nie powiadomienie o zmianie miejsca prowadzenia działalności. Linia obrony sprowadza się do udowodnienia, że w tym okresie Stocznia Tczew S.A. nie była pracodawcą stoczniowców, a powiadomienie o nowej siedzibie spółki zostało wysłane w terminie 30 dni.
- Podczas kontroli stwierdzono nieprawidłowości i wykroczenie przeciwko prawom pracownika - zeznała inspektor pracy Anna Kurleto. - Spółka nie poinformowała o zmianie siedziby z Tczewa na Chojnice. Takiej informacji nie otrzymałam także na miejscu kontroli. W mojej opinii zastrzeżenia zgłoszone do protokołu kontroli nie były zasadne. Podczas kontroli pracownicy nie wykonywali pracy. Z informacji, które uzyskałam, byli do niej gotowi. Dzisiaj podtrzymałabym wszystkie zarzuty, ewentualnie sprawdziłabym raz jeszcze termin powiadomienia o zmianie siedziby.
Różnice zdań
Gąsowski ponownie stwierdził, że PIP błędnie interpretował zapisy kodeksu pracy, a do przejęcia załogi w ramach podpisanej w lipcu 2010 r. umowy przedwstępnej nabycia tczewskiej stoczni przez Zremb Chojnice, nigdy nie doszło w rozumieniu kodeksu pracy, a stosunek jej użyczenia ustał z końcem października 2010 r., gdy umowę tę wypowiedziano. Innego zdania była syndyk masy upadłościowej zakładu. Była to kolejna - po rozprawach w Malborku - „konfrontacja” niedoszłych biznesowych partnerów przed sądem.
- W umowie przedwstępnej sprzedaży zorganizowanej części przedsiębiorstwa była też mowa o przejęciu załogi - powiedziała Magdalena Smółka. - Pan Gąsowski pojawił się w momencie, gdy według mnie Zremb postanowił się od umowy uwolnić. Pojawiło się oświadczenie woli o uchyleniu się od skutków prawnych. Od początku kwestionuję jego zasadność. Domagam się jej wykonania oraz zapłaty reszty kosztów sprzedaży i innych poniesionych kosztów. Wystąpiłam z powództwem do Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Jan Gąsowski powtórzył też, że mimo wydania majątku i załogi syndykowi, ten nadal prowadził na niej działalność gospodarczą. Jego zdaniem, zatrzymanie pieniędzy za zlecenie od Mostostalu Białystok przez syndyka było bezpośrednią przyczyną nie wypłacenia wynagrodzeń pracownikom.
Będą kolejne przesłuchania
Jacek Borkowski, członek zarządu Stoczni Tczew S.A., powiedział, że zawarta z syndykiem umowa przedwstępna nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa miała błędy prawne.
- Kilkanaście razy wzywaliśmy syndyka do jej uporządkowania - mówił. - Odbyło się w tej sprawie tylko jedno spotkanie i jedna rozmowa telefoniczna.
Janusz Łepkowski, prezes Stoczni Tczew S.A. od sierpnia do października 2010 r., zeznał, że 16 października przekazał Janowi Gąsowskiemu wszystkie dokumenty.
- Później, tak jak pozostali pracownicy, nie otrzymałem pensji - powiedział. - Zaczęliśmy przygotowywać się do zimy, gdy okazało się, że żaden z pracodawców nie chce się do nas przyznać. Nie pracowaliśmy, bo nie było pieniędzy na ogrzewanie. Pracownicy pełnili tylko dyżury, nikt ich nie odmawiał. Byli gotowi do świadczenia pracy. Dokumentacja księgowa była prowadzona prawidłowo. Informacje o problemach finansowych były składane właścicielowi na bieżąco.
Innego zdania była Danuta Wruck, wiceprezes Zremb Chojnice S.A.:
- Okazało się, że wyniki finansowe stoczni są zupełnie inne, aniżeli wynikało to z bilansu przygotowanego przez jej zarząd. Sytuacja była dramatyczna – 0,5 mln zł straty. Teczki pracownicze nigdy nie trafiły do Chojnic. Mimo zapewnień syndyka o wykwalifikowanej kadrze, gdyby nie pomoc firm zewnętrznych, stocznia nie mogłaby prowadzić praktycznie żadnej działalności produkcyjnej. Po objęciu funkcji prezesa pan Gąsowski zwrócił się do nas o pożyczkę, by spłacić zobowiązania stoczni.
Kolejni świadkowie w sprawie, w tym sami stoczniowcy, zostaną przesłuchani 16 marca. Zdaniem jednego ze stoczniowców obecnych na sali, podczas rozprawy mówiono o wszystkim, tylko nie o niewypłaconych pracownikom pensjach.
Z kolei w piątek, 17 lutego, na wokandę powrócił wyrok Sądu Rejonowego w Malborku, nakazujący Stoczni Tczew S.A. wypłatę zaległych wynagrodzeń pierwszej siódemce z 72 pracowników, którzy złożyli pozwy. Rozpatrujący odwołanie spółki Sąd Okręgowy w Gdańsku odroczył wydanie wyroku.
Reklama
Sprawa stoczniowców przed obliczem Temidy. Spór trwa a pieniędzy nie ma
TCZEW. W Sądzie Rejonowym w Tczewie odbyła się rozprawa w procesie likwidatora Stoczni Tczew S.A., obwinionego o nie zapłacenie pracownikom pensji. Zeznawali m. in. inspektor pracy kontrolujący firmę oraz syndyk masy upadłościowej stoczni. Zdaniem jednego ze stoczniowców, podczas rozprawy mówiono o wszystkim, tylko nie o niewypłaconych pracownikom pensjach.
- Przemysław Zieliński
- 28.02.2012 00:00 (aktualizacja 17.08.2023 21:14)

Data dodania:
28.02.2012 00:00
Reklama
Reklama









Napisz komentarz
Komentarze