Paweł Szczuka, wieloletni dyrektor Zespołu Szkół Budowlanych, wśród zbiorów starej prasy znalazł „Tygodnik Ilustrowany” z 9 lipca 1921 r., a w nim artykuł o tczewskiej Szkole Morskiej. Z kolei w numerach „Ilustrowanego Kuriera Sportowego” z lat 30. XX wieku zamieszczono krótkie informacje o bokserach klubu Sokół Tczew.
Ocalone przed spaleniem
Ponad 70-letnie gazety przetrwały do dzisiejszych czasów zupełnie przypadkowo. O mały włos, a zostałyby spalone…
- Gazety leżały przy pięknym, starym piecu w domu moich stryjów (braci dziadka) w Królów Lesie – opowiada pan Paweł. - Były już przygotowane do spalenia, ale piec chwilowo był uszkodzony. Potem okazało się, że na strychu leżało więcej starych gazet. Jednak wiele z nich już wcześniej zostało zniszczonych.
Jedną z zachowanych gazet jest „Tygodnik Ilustrowany”, który ukazywał się w Warszawie w latach 1859 - 1939. Magazyn poświęcony był zagadnieniom literackim, artystycznym, społecznym i historycznym. Przez 80 lat ukazywania się „Tygodnik...” był głównym pismem polskiej inteligencji. Wiele uwagi poświęcał kształtowaniu świadomości historycznej i zjawiskom nowoczesnej cywilizacji, postępowi technicznemu, podróżom i odkryciom. Jego współpracownikami byli m. in.: Józef Ignacy Kraszewski, Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Eliza Orzeszkowa, czy Tadeusz Boy-Żeleński. W „Tygodniku...” drukowano „Nad Niemnem” Orzeszkowej, „Chłopów” Władysława Reymonta oraz „Popioły” Stefana Żeromskiego.
Komandor Garnuszewski i inni
Przeglądając „Tygodnik Ilustrowany” sprzed 86 lat Paweł Szczuka trafił na tekst Zbigniewa Dębickiego, opisujący pierwszy rok działalności Szkoły Morskiej w Tczewie. Okazją do napisania artykułu była nie tylko rocznica powołania tej jedynej w skali kraju placówki, ale także przygotowania do pierwszego rejsu okrętu szkolnego „Lwów” z załogą złożoną z wychowanków Szkoły Morskiej. Ów żaglowiec zasłynął z tego, że jako pierwszy polski statek 13 sierpnia 1923 r. przekroczył równik w trakcie rejsu do Brazylii. Ale wróćmy do jego pierwszego rejsu, w lipcu 1921 r. z Gdańska.
- „W dziedzinie naszych skromnych, rozpoczynających się dopiero stosunków z morzem jest to wydarzenie doniosłe – pisał autor artykułu. – Naród polski, a przynajmniej ta jego część, która rozumie ogromne dla przyszłości gospodarczej Ojczyzny znaczenie żeglugi morskiej, z zadowoleniem przyjmie ten fakt do wiadomości (…). Z tego posiewu wyrosła także Szkoła Morska w Tczewie, która ma kształcić marynarzy dla potrzeb polskiej floty handlowej. Od rozwoju tej floty zależy rozwój naszego handlu. Jeżeli Polska będzie miała dostateczną ilość okrętów pływających pod jej flagą, to pomnożą się znakomicie jej bogactwa. Jeżeli zaś polski handel posługiwać się będzie tonażem obcym – to obcy zagarną te bogactwa dla siebie.”
Na czele Szkoły Morskiej stał komandor inż. Antoni Garnuszewski – absolwent Szkoły Morskiej w Odessie i Politechniki Petersburskiej, specjalista w zakresie budowy okrętów (w czasie pracy w Szkole Morskiej opracował i wydał drukiem pierwsze fachowe podręczniki w języku polskim: „Budowa okrętu” i „Teoria okrętu”). Szkoła posiadała dwa wydziały – nawigacyjny, kierowany przez majora Gustawa Kańskiego oraz mechaniczny, prowadzony przez inż. Kazimierza Bielskiego.
Marynarze u kolejarzy
Z lektury artykułu dowiadujemy się jakie przedmioty uczniowie musieli zaliczyć, aby wypłynąć na morze jako pełnoprawni marynarze. Oprócz typowej matematyki, fizyki, chemii i astronomii, uczono również znajomości nawigacji, mechaniki teoretycznej, budowy maszyn i okrętów, elektrotechniki oraz radiotelegrafii. W programie nauczania nie mogło zabraknąć języków obcych – angielskiego, francuskiego, włoskiego i niemieckiego. Uczniowie wydziału nawigacyjnego praktyki odbywali na wspomnianym już „Lwowie”, a mechanicznego po 4 godziny dziennie spędzali w warsztatach, użyczanych przez tczewskich kolejarzy. Zbigniew Dębicki sporo miejsca poświęcił problemom Szkoły Morskiej, zwłaszcza w dziedzinie pomocy naukowych.
- „Społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego sfery handlowe i przemysłowe, mają tu szerokie pole do współdziałania w dziele dopomożenia departamentowi spraw morskich do podniesienia Szkoły na wyższy poziom – czytamy w „Tygodniku Ilustrowanym”. – Sejm i jego komisja morska powinny zainicjować w tym kierunku szeroką akcję agitacyjną. Zakup instrumentów żeglarskich za granicą, co ze względu na stosunki walutowe przedstawia dzisiaj wielkie trudności, ufundowanie biblioteki szkolnej, utworzenie przy szkole gabinetu modeli okrętowych, odpowiednie zaopatrzenie i uposażenie pracowni fizycznej, chemicznej i elektrotechnicznej, zorganizowanie orkiestry szkolnej – oto najpierwsze i nieodzowne potrzeby. Bez należytego ich zaspokojenia szkoła nie będzie mogła należycie spełnić swoich zadań”.
- „Polska tymczasem potrzebuje młodych, odpowiednio wykształconych marynarzy, którzy pod jej flaga handlową rozpocząć powinni jak najrychlej żeglugę, świadczącą o naszej obecności na morzu – przekonywał na zakończenie tekstu Zbigniew Dębicki. – Wybrzeże nasze jest małe, ale dość na nim miejsca na wielką ideę i, jeżeli potrafimy tę ideę odpowiednio postawić w opinii narodu, to przyszłe pokolenia z wdzięcznością będą wspominały o tych, co kładli pierwsze podwaliny pod rozwój polskiej potęgi morskiej”.
Powalski z Tczewa gromi Macha
Ciekawych informacji, tym razem sportowych, Paweł Szczuka doszukał się w „Ilustrowanym Kurierze Sportowym”. W numerze z 6 października 1936 r. zamieszczono zdjęcie drużyn bokserskich RKS Bałtyk Gdynia i Sokoła Tczew, które rozegrały w Gdyni mecz sparingowy, zakończony zwycięstwem Bałtyku 11:5. Z grodem Sambora wiąże się także wiadomość z 16 marca 1937 r. o towarzyskim meczu bokserskim w Krakowie, gdzie Wisła Tczew pokonała miejscowy Sokół 9:7.
- „Sensacją zawodów była porażka w wadze lekkiej Macha z Wisły w spotkaniu z nowym zawodnikiem Sokoła Powalskim, dawniej Sokół Tczew” – donosi gazeta.
- Musiał to być jakiś dobry zawodnik, skoro ściągnęli go z Tczewa aż do Krakowa – uważa pan Paweł. - Boks był wtedy bardzo popularny. Był to sport dla wszystkich (w przeciwieństwie do elitarnego tenisa), bo do jego uprawiania wystarczyły tylko chęci, rękawice i ring. Zawodnicy brali się zwykle z rodzin niezamożnych, robotniczych. Tczew po wojnie był bardzo silnym ośrodkiem boksu – wystarczy przypomnieć klubowe sukcesy Kolejarza, potem Wisły i mistrza Europy Józefa Kruży (w wadze piórkowej).
Wspomniany klub Sokół to prawdopodobnie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, założone w Tczewie 27 maja 1920 r.
Modlitewnik, Traktat i stare pocztówki
Wracając do Józefa Kruży, nasz rozmówca, przeglądając magazyn „Dookoła świata” z 24 stycznia 1954 r., trafił na fotoreportaż Jerzego Staszkiewicza o kadrze polskich bokserów. Wśród kilku zdjęć jest fotografia walki w wadze piórkowej pomiędzy Krużą, tczewskim mistrzem Europy z 1953 r. (reprezentującym wtedy CWKS Warszawa) a Zenonem Stefaniukiem (Gwardia Gdańsk). Stefaniuk, który tak jak Kruża zdobył na Mistrzostwach Europy w Warszawie (1953) złoto w wadze koguciej, pokonał wówczas dość wysoko tczewianina. Wśród pamiątek rodzinnych Pawła Szczuki, których niewiele ocalało z zawieruchy wojennej, znajduje się m. in. modlitewnik Apostolstwa Serca Jezusowego (Związek Katolicki dla tryumfu Kościoła Świętego i zbawienia dusz ludzkich, cena – 2 centy, czyli 4 fenigi) z 1878 r. Pan Paweł ma również niemiecki plan Tczewa z 1904 r., stare widokówki sprzed II wojny światowej z tczewskimi widokami oraz fragment Traktatu Wersalskiego z 1919 r., który mówi o powojennych zmianach granic Niemiec, a który wymienia również Tczew, jako miasto leżące blisko Wolnego Miasta Gdańska.
- Taka chyba jest kolejność losu, że na początku nie przywiązuje się wagi do zbiorów, dopiero z biegiem lat nabierają one znaczenia – mówi pan Paweł. - Niektóre ze starych gazet chciałem nawet spalić. Część z nich mam w domku w Borach Tucholskich, a część dałem kiedyś sąsiadowi, który potrzebował gazet przy malowaniu domu. Pamiątek mam więcej, tylko trzeba je jeszcze uporządkować.
Miłość Marii Skłodowskiej w... Szczukach
Gniazdo rodzinne familii Szczuków to wieś… Szczuki, położona między Makowem Mazowieckim a Przasnyszem. Z tą miejscowością wiąże się ciekawa historia z życiorysu laureatki Nagrody Nobla Marii Skłodowskiej-Curie. Pan Paweł przedstawił nam tę opowieść.
18-letnia Maria Skłodowska, wyruszająca z łaski urzędniczki biura pośrednictwa pracy na głuchą prowincję, miała za sobą ukończone ze złotym medalem gimnazjum. Jej starsza siostra Bronisława studiowała w wymarzonej paryskiej Sorbonie. W carskiej Rosji panowały stosunki niemal średniowieczne i przed kobietami uniwersytety były zamknięte. 1 stycznia 1886 r. Maria, żegnając na dworcu w Warszawie ojca, wyruszyła na północny wschód do Szczuk w płockiej guberni, należących do majątku Czartoryskich, administrowanego przez Żórawskich. Za 500 rubli rocznie i utrzymanie zdecydowała się zostać guwernantką. Tych pieniędzy bardzo potrzebowała siostra - studentka medycyny w Paryżu. Umowa była prosta – najpierw wyjeżdża na studia Bronka, a Mania będzie posyłała jej pieniądze. Później role miały się odwrócić. Życie w Szczukach płynęło wolno, pracowicie i jednostajnie. Ale nie tylko nuda i poczucie straconego czasu towarzyszyły przyszłej noblistce podczas całego pobytu. Na wakacje przyjechał do rodziców przystojny student uniwersytetu w Warszawie, Kazimierz. Zastał w domu ładną guwernantkę i dalej sprawy potoczyły się jak w setkach romansów. Tam Maria przeżyła wielką miłość. Być może Kazimierz zdradził rodzicom chęć poślubienia Marii, a może sami obawiali się takiego finału. W każdym razie musieli być przeciwni małżeństwu, upatrując świetniejszej partii dla syna. Zresztą, czy wypadało się godzić na ożenek dobrze zapowiadającego się studenta uniwersytetu z nauczycielką własnych dzieci, narażając się przy tym na plotki sąsiadów? Do zerwania znajomości doszło kilka lat później już w Zakopanem. Wówczas Maria zdecydowała się na wyjazd do Paryża; siostra namawiała ją do tego od roku. Co by było gdyby została? Kazimierz Żórawski został profesorem na Uniwersytecie Warszawskim i Jagiellońskim, gdzie potem był rektorem.
Reklama
Co kryje się na stronach starych, przedwojennych gazet?
TCZEW. Kiedy gazety tracą na swojej aktualności stają się niepotrzebnie zajmującą miejsce makulaturą. Jednak, gdy minie kolejne kilkadziesiąt lat, zyskują na historycznej wartości…
- Przemysław Zieliński
- 29.03.2008 00:04 (aktualizacja 09.08.2023 23:10)

Data dodania:
29.03.2008 00:04
Reklama











Napisz komentarz
Komentarze