Tradycyjnie w Gimnazjum nr 2 w Tczewie odbył się Miejski Konkurs Ortograficzny – Wielkie Dyktando, który ma już kilkunastoletnią historię.
W piątek, 3 czerwca, do napisania dyktanda przystąpiła młodzież z tczewskich gimnazjów oraz dorośli. W sumie ponad 40 osób. Wojciech Borzyszkowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 10 w Tczewie, już po raz 12. wziął udział w konkursie. Co ciekawe, drugi rok z rzędu były też dorosłe osoby spoza naszego województwa.
Corocznie na uczestników czeka tekst naszpikowany trudnymi wyrazami. W br. kłopoty mogły sprawić takie wyrazy, jak huncwot, chłystek, harcuje czy chodźmyż. Dyktando opracowali Ewa Gross, nauczycielka j. polskiego w Gim. nr 2 w Tczewie i Piotr Przybylak, dyrektor tejże szkoły. Pani Ewa wyrecytowała też wierz Antoniego Słonimskiego pt. „Żal”. O wynikach poinformujemy niebawem.
Oto treść dyktanda.
Paryż czeka.
To była nie lada propozycja. Blisko spokrewniony z Marią Paweł zaprosił ją wraz z mężem i córką na kilka dni do Paryża, gdzie mieszka od wielu lat. Maria nie zdecydowała o wyjeździe naprędce, lecz dość długo, niemalże cały wieczór, omawiała z mężem możliwości finansowe rodziny. Kiedy będą we Francji, pragną zobaczyć Eurotunel i pojechać również do Londynu. Ich 18-letnia córka Barbara jest uczestniczką konkursu Miss Polonia. Z ponad stu dwudziestu kandydatek do konkursu tylko dziesięć przeszło do finału. Powiedziała rodzicom, że w podróż do Paryża wybierze się w biało nakrapianej minispódniczce. Ojciec, niby-przypadkiem, tuż-tuż przy jej twarzy chrząknął. Czuł się przy córce bezwolny, miękki niby gąbka, a jednak zżymał się na myśl o jej wyglądzie. Wiedział, że zanadto ją rozpieścił. Jego półżartobliwy wyrzut – nie powiedziany, lecz odczuty – tkwi w córeczce do dziś. Kiedy po raz pierwszy przyszła do domu z chłopakiem, ojciec spoglądał podejrzliwie i zastanawiał się, skąd pochodzi ten znajomy nie znajomy jegomość.
Na razie musiał przygotować się do podróży. W ogrodzie trzeba było sczepić rozszczepioną gałąź i nie wiedział, rychłoli skończy tę pracę. Podejrzewał, że jakiś huncwot, bęcwał, chłystek lub chojrak, może nawet popstrzony muchami bezpański pies zniszczył koronę owocowego drzewa, a to już jest paskudztwo i ohydztwo. Sąsiad widział w przeddzień, że jakiś hultaj harcuje w pobliżu, a potem chyłkiem czmycha z posesji. Jednak myśl o wyjeździe poprawiała mu humor i sprawiała, że czuł się jak arcy-Europejczyk. Ten trzydziestosiedmioipółletni mężczyzna półżartem i półszeptem powtarzał sam do siebie, że z kimżeż byłoby mu lepiej. Jego żona, z pochodzenia zielonogórzanka, patrząc zawadiacko, oznajmiła wszem i wobec, że w podróż zabiorą wysokobiałkowe i wysokokaloryczne produkty żywnościowe, a w tym jajka na półmiękko i kanapki z półgęskiem. Maria była ultranowoczesną kobietą, przy tym biegle posługiwała się francuszczyzną. Pewnego dnia, wyrzucając zrzynki do zsypu, usłyszała za plecami męski głos mówiący chyba z turecka. Pomyślała, że należy się jeszcze bardziej zhumanizować i nie reagować na obcokrajowców z szeroko otwartą buzią. Pod koniec dnia, przygotowując na drogę kurze skrzydełka, była unurzana w miodzie i zmęczona. Kładąc się spać, pomyślała o swoim, choć jeszcze hożym, ale od kilku lat już niesłyszącym ojcu.
Po dwóch tygodniach, o świcie, wyruszyli szarosrebrnym mercedesem spod domu w Lądku-Zdroju na lotnisko w Warszawie. Wczesnojesienna pogoda nastrajała ich optymistycznie, a łagodne lśnienie słońca przesycało daleki widnokrąg.
W Paryżu Paweł, jego żona i dwaj synowie, słowem, cała rodzina powitała gości na lotnisku. Czuli, że nie ma nic milszego nad to spotkanie. Po wielu ucałowaniach Paweł powiedział: „Chodźmyż, kochani, Paryż czeka!”.
Zaroiło się od hultajów i chłystków
TCZEW. Ojciec, niby-przypadkiem, tuż-tuż przy jej twarzy chrząknął. Czuł się przy córce bezwolny, miękki niby gąbka, a jednak zżymał się na myśl o jej wyglądzie. Wiedział, że zanadto ją rozpieścił. Jego półżartobliwy wyrzut – nie powiedziany, lecz odczuty – tkwi w córeczce do dziś.
- 09.06.2011 00:00 (aktualizacja 15.08.2023 08:19)

Reklama










Napisz komentarz
Komentarze