- W jakiej formie fundacja pomaga potrzebującym dzieciom?
- Nasza pomoc opiera się na spełnianiu marzenia podopiecznego fundacji. Pierwszy etap polega na wizycie u danego dziecka. Wówczas pytamy się o jego największe marzenie. Kolejnym krokiem w uzyskaniu zamierzonego celu jest znalezienie sponsora, który pomoże w realizacji tego marzenia. Wówczas dziecko, które uzyska od nas pomoc, chociaż na chwilę może zapomnieć o świecie chorób i szpitali.
- A jeśli chodzi o sponsorów. Czy w okresie przed świętami i tuż po nich zgłasza się więcej osób chętnych wesprzeć fundację finansowo?
- Sponsorzy nasilają się w tym okresie, ale nie tylko. Również w ciągu całego roku. Mamy stałych sponsorów oraz takich, którzy współpracują z nami od niedawna. Wśród grona instytucji, które nas wspierają są również szkoły, które np. zamiast pieniędzy na prezenty mikołajkowe, zbierają je na spełnienie czyjegoś marzenia.
- Czy dzieci, które należą do fundacji ,,Trzeba marzyć” są tylko mieszkańcami powiatu tczewskiego?
- Nie. Są to osoby z terenu całego Pomorza.
- Pani największy sukces, jako wolontariuszki w relacji z dzieckiem?
- Z każdego dziecka jestem dumna. Każde dziecko jest zestresowane, gdy ma się przed kimś otworzyć. Nawet takie starsze, bo już więcej rozumie.
- Wzruszające sytuacje?
- Było to spełnienie marzenia Julki. Julka ma 16 lat i marzyła o zbroi husarskiej. Nie było to marzenie typowe dla dziewczynki. Zaskoczyła nas tym marzeniem. Jego spełnienie było bardzo wzruszające. Byli przedstawiciele mediów: prasa i telewizja. Oprócz tego była rodzina i znajomi Julki. Dziewczynka strasznie się cieszyła, tym bardziej, że była świeżo po leczeniu. Opowiadała o historii jak niejeden nauczyciel.
- Oprócz fundacji działa pani jeszcze w jakieś instytucji?
- Oczywiście. Moja koleżanka stworzyła inną fundację, z którą współpracuję - jestem w radzie zarządu „OnkoRejs - u”, który zajmuję się organizacją rejsów dla osób po chorobie nowotworowej. Jest to rejs po otwartym morzu - Bałtyku. Miałam możliwość uczestniczyć w pierwszej edycji. Bardzo fajna sprawa. Było to na przełomie sierpnia i września. Płynęliśmy najpierw na Gotlandię, później na Bornholm. Przeżyliśmy 24-godzinny sztorm. Razem z koleżanką postanowiłyśmy, że założymy fundację. Rejsów będziemy organizować więcej, bo zainteresowanie jest ogromne. (...)
Cały wywiad znajdziesz w papierowym wydaniu Gazety Tczewskiej!













Napisz komentarz
Komentarze