piątek, 19 kwietnia 2024 23:32
Reklama

Będziesz pan żył, przeszczepniku! Na pomoc z budki telefonicznej

TCZEW. Janusz Misiewicz ma 72 lata. Zapewne nie dane by mu było dożyć tego szlachetnego wieku, gdyby 15 lat temu uczeń prof. Zbigniewa Religi, dr Romuald Cichoń, nie wykonał u niego przeszczepu serca.
Będziesz pan żył, przeszczepniku! Na pomoc z budki telefonicznej
Tczewianin wspomina prof. Zbigniewa Religę
Prof. Zbigniew Religa brał wtedy udział w obchodzie po jego operacji. Przyszedł po udanym zabiegu w otoczeniu lekarzy mówiąc „Uściśnijmy sobie ręce panie przeszczepniku. Zobaczymy jak pan przychodzi do zdrowia. Jest dobrze. Będzie pan żył”.
Pan Janusz śmieje się, gdy wspomina co wtedy odpowiedział:
- „Dziękuję bardzo. Dzięki Bogu i panu na razie żyję”. Powiedziałem tak z ostrożności, ale nie dopuszczałem do siebie myśli, że może mi się coś stać. Ten przeszczep to była dla mnie jedyna szansa. Wcześniej miałem już cztery zawały: w 1981, 1992, 1993 i 1994, a inne organy oprócz serca były zdrowe.

Ostatnia deska ratunku
Rodzina Janusza Misiewicza postanowiła szukać wszelkich możliwości pomocy. Jedną z nich było uzyskanie skierowania do kliniki w Katowicach, która wykonywała najtrudniejsze przypadki bajpasów. Ale zgodnie z przewidywaniami nie było to takie łatwe. Prof. Andrzej Bochenek stwierdził wówczas, że nie można zrobić bajpasów, a pomóc może jedynie przeszczep.
Prof. Bochenek to kardiochirurg, uczeń prof. Religi (zmarł 8 marca br. w Warszawie). Jest szefem I Kliniki Kardiochirurgii Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Uznanej za jedną z najlepszych na świecie, jeśli chodzi o operacje mało inwazyjne i stosowanie nowoczesnych technologii. Jako pierwszy w Polsce przeprowadził zabieg za pomocą robota Zeusa.
Po wizycie u lekarza zaczęto szukać możliwości przeszczepu. Wkrótce do prof. Mariana Zembali, także ucznia prof. Religi, przyjechał syn pana Janusza - Krzysztof (znany w Tczewie radny miejski). Lekarz ten - obecnie dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu - asystował przy pierwszych operacjach transplantacji serca w Polsce oraz przy zabiegu wszczepienia sztucznego serca człowiekowi. Krzysztof odebrał od prof. Zembali ankietę, którą trzeba było wypełnić, by zakwalifikować się do transplantacji. Badanie do ankiety przeprowadzono w gdańskiej Akademii Medycznej.

Loteria o nowe życie
- Przeszczepy to wielka loteria o życie - mówi pan Janusz. – Można czekać miesiąc, a można rok i kilka lat...
Do tego po operacji wiele może się zdarzyć. Nie zawsze organizm akceptuje nowy organ. Przyczyny mogą być różne. Tak było zresztą podczas pierwszej operacji przeszczepu serca w Polsce w 1985 r. Operacja odbyła się w Śląskim Centrum Chorób Serca (wówczas Wojewódzkim Ośrodku Kardiologii) w Zabrzu. Mimo, że była ona udana rolnik z Krzepic zmarł po dwóch miesiącach. Przyczyną był atak sepsy.
Wkrótce pan Janusz znalazł się na stole operacyjnym w klinice w Zabrzu. Dr. Romuald Cichoń, który wykonywał operację obecnie jest ordynatorem kardiochirurgii w Dreźnie.
Serce „drugiej szansy” należało 28-latka z Torunia, ofiary wypadku motocyklowego. Operacja trwała 8,5 godziny.

Trudna droga
Pierwsze operacje  były karkołomnymi przedsięwzięciami pod względem organizacyjnym i formalnym. Taka operacja wymagała aprobaty środowiska lekarskiego. A lekarze w tamtym czasie po prostu nie wierzyli, że coś podobnego w Polsce może się udać. Prof. Zbigniew Religa słyszał wielokrotnie - „Jeżeli ci się nie uda na 10 lat zahamujesz rozwój kardiochirurgii w naszym kraju”. Poza tym konieczna była zgoda Ministerstwa Zdrowia i Sprawiedliwości.
W dodatku w latach 80. Kościół nie miał tej sprawy uregulowanej. Prof. Religa postarał się o zgodę na przeszczepy u prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego. Stanowisko Kościoła stało się jasne dopiero po deklaracji papieża Jana Pawła II o tym, że transplantacja jest największym darem miłości jaki można okazać drugiemu człowiekowi.
Ponieważ lata 80. to jeszcze Polska Ludowa, zatem głos w sprawie transplantacji należał także do PZPR.
- Myślę, że największym sukcesem prof. Religi była umiejętność przyciągania przedsiębiorców do finansowania zabiegów kardiochirurgicznych – uważa Janusz Misiewicz. – Miedziowy kombinat w Lubinie przez wiele lat był głównym sponsorem kardiochirurgii i transplantologii serca. Pracownicy tego zakładu zawsze mieli zapewnione w szpitalu 2-3 łóżka.
            
Drugi ojciec…
Zbigniew Religa sam ucząc się transplantologii w USA i Holandii dbał o gruntowne przeszkolenie swoich lekarzy i pielęgniarek. Sam ich szkolił, a lekarzy i współpracowników wysyłał na praktyki zagraniczne. Gdy wracali do kliniki w Zabrzu wysyłał ich do pracy na zagraniczne kontrakty. Po części dlatego, że w ten sposób lekarze uniezależniali się finansowo i byli mniej skłonni do... brania łapówek. Profesor  był znany z tego, że przypadki korupcji zwalczał z całą stanowczością.
- Kiedyś byłem świadkiem rozmowy chirurgów, gdy przeprowadzano rozmowę na temat wszczepienia bajpasów znanemu kiedyś bokserowi Zbigniewowi Pietrzykowskiemu. Chirurdzy po operacji prof. Religi mówili potem między sobą: „Ale stary ma jeszcze szybką rękę”. Było to w drugiej połowie lat 90. W kontaktach z ludźmi profesor był fantastycznym człowiekiem. W 2000 r. podczas uroczystości w Akademii Medycznej w Białymstoku, gdy otrzymał tytuł dr honoris causa jako przeszczepnicy podaliśmy się za rodzinę profesora Religi. Traktowaliśmy go jak drugiego ojca, bo darował nam drugie życie.              

Liczą wiek od nowa
Wiele osób po transplantacji serca liczy swoje lata od nowa tzn. od operacji, która przywróciła ich do życia.
Pan Janusz wspomina kolegów, którzy przeżyli długie lata z zastępczym sercem. Sam żyje z nim 15 lat, ale zna kilka osób, które przeżyły znacznie dłużej. Wymienia takie osoby jak p. Żytkiewicz (75 lat - 21 lat z przeszczepem) i p. Bendrowski (69 lat - 21 lat z przeszczepem).
Janusz Misiewicz wraz z innymi osobami po przeszczepach założył w 1997 r. Stowarzyszenie Transplantacji Serca z udziałem prof. Religi. Stowarzyszenie szerzy wiedzę na temat chorób serca i przeszczepów, integruje środowiska osób po przebytych zabiegach, pomaga im się otrząsnąć po przebytej operacji, pomaga w zorganizowaniu rehabilitacji. Stowarzyszenie współpracuje z Honorowymi Dawcami Krwi.

Otwarty i sympatyczny
- W 1999 r. organizowałem X Zjazd Stowarzyszenia w Kołobrzegu, byłem sekretarzem koła – wspomina pan Janusz. – Gościem honorowym był prof. Zbigniew Religa. Wtedy miałem z nim bliski kontakt. Nadarzyła się okazja, bo był z nami przez trzy dni. Będę go pamiętał jako człowieka otwartego, sympatycznego, przyjaciela wszystkich po transplantacji serca. Gdy ogłosił nam, że chce zacząć karierę polityczną, mieliśmy mieszane uczucia. Profesor mówił, że będzie robił wszystko, by pozyskać środki na rozwój kardiochirurgii. Chciał wybudować w Zabrzu wielki ośrodek kardiochirurgiczny dla mieszkańców krajów postkomunistycznych. Kontakty kliniki w Zabrzu z Europą i ze światem to zasługa Zbigniewa Religi.
Członkowie Stowarzyszenia oddali hołd prof. Relidze podczas jego pogrzebu w Warszawie.
Panu Januszowie o jego śmierci powiedział syn Krzysztof.
- Dzwoniłem do znajomych - opowiada Janusz Misiewicz. - Bardzo przeżyliśmy jego śmierć, jakby umarł ktoś bliski. Wiedzieliśmy, że profesor mógł jeszcze wiele zrobić. Był człowiekiem czynu...

Konferencja we Wlocławku
Janusz Misiewicz: - Mieliśmy szereg spotkań, na których gościł prof. Religa. Np. podczas konferencji we Włocławku w 1995 r. występowałem wraz z 8 osobami jako żywe przykłady udanej transplantacji. Lekarze zachowywali się trochę jak „niewierni Tomasze”. Mieliśmy świadomość, że uczestniczymy w rewolucji na skalę kraju. 

Przeszczepnik z budki telefonicznej
Zdarzało się, że prof. Religa lub lekarze z jego środowiska ratowali zupełnie zdesperowanych ludzi, jak pewna mieszkanka Gdyni, która zemdlała na skutek zawału przed domem. Została uratowana.
Kiedyś żona kolegi pana Janusza zadzwoniła na prywatny numer telefonu Zbigniewa Religi prosząc o pomoc. Wszystko dobrze się skończyło, bo profesor w porę uruchomił swoje kontakty i mogło dojść do operacji. Pewien pelplinianin, któremu powiedziano, że nie ma dla niego szans, nie poddał się i zadzwonił z budki telefonicznej do kliniki w Zabrzu. A tam zgodzili się na operację...

Podziel się
Oceń

Reklama