czwartek, 28 marca 2024 23:31
Reklama
Reklama

Całą wojnę w składzie opałowym. „Na zamku zachorowały nam dzieci”

W dniu wybuchu wojny nasza rodzina mieszkała w budynku Gimnazjum Żeńskiego przy ul. 30-go Stycznia. Ojciec zatrudniony był na stanowisku woźnego. 1 listopada 1939 r. ojciec Sylwester, matka Zofia i troje dzieci - Maria (ur. 1934 r.), Agnieszka (ur. 1936 r.) Aleksandra (ur. 25.02.1919 r.), jak wielu innych tczewian zostali zmuszeni do opuszczenia mieszkania i odprowadzeni pod strażą do miejsca zbiórki w fabryce Arkona.
Całą wojnę w składzie opałowym. „Na zamku zachorowały nam dzieci”

W pospiechu i zdenerwowaniu Mama zabrała do wózka dziecięcego to, co potrzebne dla najmłodszej córki, czyli mnie, a sama Mama ubrała się w te podróż w letnim ubraniu i obuwiu.

W godzinach popołudniowych zostaliśmy samochodami wojskowymi przewiezieni do obozu przejściowego Zamku w Gniewie. Tam zaczął się dramat dla rodzin z małymi dziećmi.

Z opowiadań Ojca wiem, że dużą pomoc w uzyskaniu mleka i żywności dla dzieci niosła wówczas, mająca 15 lat, Maria Czapiewska - uczennica Gimnazjum Żeńskiego. Warunki bytowania były fatalne. Współczułam Mamie, niedostatecznie zabezpieczonej w ciepłą odzież. Tata opowiadał, że chodził z butelka wody, by uspokajać płaczące dzieci. Były trudności w pierwszych dniach pobytu zanim z pomocą pospieszyli mieszkańcy Gniewa i okolic.

 

Gdzieś w połowie grudnia 1939 r. zostaliśmy wywołani na plac zamkowy i według wyczytanych nazwisk rodziny załadowano na samochody i przewieziono do innego obozu w Riesenburgu - obecnie Prabuty. Tam zostaliśmy rozdzieleni osobno ojcowie i osobno z małymi dziećmi. Wszyscy zostali poddani ogólnemu odwszeniu i dezynfekcji całej odzieży

 

Jednak pobyt w obozie w Gniewie nic pozostaje bez zmian na stanie zdrowia dzieci. Najstarsza siostra Taty - Józefa Mollin, mieszkająca we wsi Strzelkach (powiat kościerski) wystarała się o przepustkę na leczenie dzieci. Nasilające się bóle pleców Matki spowodowały, że ojciec Mamy - dziadek Michał Klamann wystarał się o przepustkę na leczenie mamy do Zblewa. Z tej przepustki już do obozu nie wróciła. W obozie Riesenburg pozostał ojciec, który potem został wywieziony na przymusowe roboty wgłąb Niemiec, co miało miejsce na przełomie stycznia i lutego 1940 r. Został tam wyładowany w Szczecinie i trafił do właściciela składu opałowego w miejscowości Tantów. Tam pracował do czasu wyzwolenia tej miejscowości przez wojska radzieckie, czyli w maju 1945 r. Przekazał nam, dzieciom, że został dobrze potraktowany przez właściciela tego składu opalowego. Sprawę ułatwiał fakt, że ojciec zal dobrze język niemiecki i posiadał umiejętność kierowania pojazdami samochodowymi

 

Z chwilą zakończenia działań wojennych wrócił dostępnymi środkami do Tczewa i podjął starania o powrót do mieszkania opuszczonego w 1939. Oczywiście było już zajęte... Gdy uzyskał prawo do zamieszkania w nim mieszkający tam lokator opuścił je zabierając ze sobą meble. Na początku 1946 r. Tata sprowadził rodzinę do Tczewa, by zacząć życie od nowa już tym razem z nadzieją na lepsze jutro

 

Aleksandra Wierzbowska

z domu Kaleta


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Von.Tallen Wilczewski 19.11.2020 21:36
Tczew po przylaczeniu do niemiec stal sie miastem gdzie mogli mieszkac tylko obywatele rzeszy.Polacy byli wyrzucani z miasta celowa i zbrodnicza akcja wymierzona w Tczewiakow pochodzenia Polskiego

tczewiak 20.11.2020 17:22
Mieli szczęście jak byli wyrzucani, gorzej jak trafili do koszar lub Szpęgawskiego lasu na rozwałke. Nierozliczona krzywda setek tczewian i mieszkańców Kociewia. Niemczy powinni wyplacac pokaźne odszkodowania za wykorzystywanie niewolników z naszych terenów i nie tylko...

Reklama