czwartek, 28 marca 2024 17:38
Reklama
Reklama

Zadrżały mu mięśnie, zrobił się czerwony. Zrozumiałem, że za dużo powiedziałem

Walczyli o wolną i niepodległą Polskę: Między innymi przez przeszłość ojca, policjanta w II RP, przez 11 lat starał się o przyjęcie na studia medyczne. Ostatecznie jako pracownik służby zdrowia doktor Zbigniew Bulczak zapisał się wielkimi literami w historii tczewskiej „Solidarności”.
Zadrżały mu mięśnie, zrobił się czerwony. Zrozumiałem, że za dużo powiedziałem

W wieku 5 lat był świadkiem wejścia Armii Czerwonej na rodzinne Kresy. Później przez przeszłość taty i poglądy miał problemy z dostaniem się na studia. „W Gdańsku dwukrotnie nie przyjęto mnie na uczelnię z powodów politycznych. Mój ojciec nie dość, że był policjantem w II RP, to jeszcze maszerował razem z armią Andersa”. Doktor Bulczak zrządzeniem losu znalazł się w Tczewie, w którym spędził 30 lat swojego życia. Również zawodowego.

Służba zdrowia w służbie „Solidarności”

„Kiedy wybuchła „Solidarność”, pracownicy ZOZ-u w Tczewie, lekarze, pielęgniarki, jeździli do Gdańska pod bramę stoczni, która wtedy nazywała się Stocznią Lenina. Ten bunt strajkujących robotników wywarł na nas ogromne wrażenie. Z tymi emocjami wracaliśmy do Tczewa. Zdarzył się przypadek, że dwóch młodych lekarzy z Ruchu Młodej Polski, doktorzy Dyk i Słomiński, zostało skazanych na banicję do Tczewa za rozprowadzanie ulotek antykomunistycznych. Między innymi z ich inspiracji zostało zwołane zebranie pracowników w Przychodni Obwodowej. Zapadła wtedy decyzja powołania Tymczasowej Komisji Zakładowej „Solidarność” w Zespole Opieki Zdrowotnej w Tczewie”.

Przewodniczącym ukształtowanej później Komisji Zakładowej został Zbigniew Bulczak. W szeregi „Solidarności” tczewskiego ZOZ-u wstąpiło wówczas 600 z 708 pracowników. Tak duża aktywność ludzi nie była spowodowana jedynie sympatią do przewodniczącego KZ-u. „Oni mnie lubili, to jest pierwsza sprawa. Miałem u nich poważanie. A po drugie oni sami mieli dość tego wszystkiego, tej zależności od Rosji. To na każdym kroku podkreślano, to się ludziom nie podobało. Później przecież przyszedł jeszcze kryzys gospodarczy, co dopełniło reszty. Pogorszyła się sytuacja materialna ludzi, wybuchł strajk. Wszyscy już byli wtedy tak nastawieni, żeby coś z tym wszystkim zrobić”.

„Miałem dużo pracy, ale nie wywiało mi tego z głowy, tej komuny. Mimo wszystko było ciężko. Kiedy Solidarność zaczęła działać, kiedy zacząłem chodzić na zebrania, żona się denerwowała, ale też obawiała po prostu, że się w końcu do czegoś przyczepią”.

Koniec legalnej działalności…

„13 grudnia 1981 roku junta gen. Jaruzelskiego, pachołka Moskwy, wprowadziła stan wojenny i legalna działalność NSZZ „Solidarność” stała się niemożliwa”. Doktor Bulczak wspomina o zdziwieniu zaistniałą wtedy sytuacją. „Byliśmy zaskoczeni. Ci, którzy byli bardziej zaangażowani w sprawie, więcej wiedzieli. Niektórzy mieli kontakty z „górą”. Natomiast członkowie komisji zakładowych, na przykład my, wiedzieliśmy mniej. Musieliśmy ściągać te informacje, dowiadywać się. Większość z nas naprawdę była zaskoczona. Wiedzieliśmy, że zaczyna robić się coraz bardziej niebezpiecznie, ale że stanie się to 13 grudnia, wiedziała tylko „góra”.

… więc czas zejść do podziemia

Doktor zajmował się rozprowadzaniem podziemnej prasy. „Na dworcu była taka placówka, gdzie napływały z Gdańska różne ulotki, gazety. Potem roznosiłem je po przychodniach. Później egzemplarze nielegalnej „Gazety Tczewskiej” rozwoziłem po różnych placówkach. Jeździłem do Pelplina, do Gniewa. To był mój niewielki udział. Z „Gazety” znałem Czesia Czyżewskiego, bo chodziliśmy do wspólnoty „Emaus”, do księdza Kameckiego. Wtedy wielkie zasługi, przyznam to zawsze, miał Jasiu Kulas, który jako historyk odkłamywał pewne fakty z przeszłości. Dla mnie to nie była żadna nowość, ale wielu spośród nas dopiero wtedy dowiadywało się jak to z tą Polską historią było”.

Zbigniew Bulczak utrzymywał kontakt również z innym środowiskiem kościelnym, skupionym wokół parafii Najświętszej Maryi Panny na Suchostrzygach. „Zbieraliśmy potajemnie składki, dary od księdza Cieniewicza z zagranicy. Rozwoziłem je swoim samochodem dla rodzin internowanych osób. Było to ryzykowne, bo komisarze mogli mi go skonfiskować. Jedyną rzecz, którą miałem, a była mi potrzebna. Więc ryzyko było, na pewno. Jakoś cudem mnie nie dorwali, nawet w stanie wojennym, kiedy jeździłem tym samochodem po mieście i ostrzegałem ludzi.”

Zbigniew Bulczak opisuje również mniej przyjemne aspekty konspiracyjnej działalności. „W tamtym czasie brakowało lekarzy, więc gdyby jeszcze mnie przymknęli to byłyby trudności w obsadzie przychodni. Proszę zauważyć, że byłem wiele lat bez przerwy pełniącym obowiązki kierownika Przychodni Rejonowej na Czyżykowie. Zawsze „p.o.”. Wiedzieli kim jestem. Dopiero później, gdy przyszły zmiany, dyrekcja zrobiła mnie pełnoprawnym kierownikiem”.

„Pamiętam również sytuacje gdy weszli do mnie do gabinetu ubowcy. Czekali, aż wszyscy pacjenci wyjdą, z poczekalni. Jak weszli, aż mnie zmroziło. Jeden usiadł sobie na kozetce i się przyglądał, a drugi mnie przepytywał. „Podobno chce Pan wyjechać do Rzymu na pielgrzymkę”?. Odpowiedziałem, że tak. „A jak tam z działalnością”? Powiedziałem, że nie ma warunków, ale jak będą, to będzie działalność. Aż się wściekł. Zadrżały mu mięśnie, zrobił się czerwony. Zrozumiałem, że za dużo powiedziałem. „Jak coś się dowiemy, o tej Pana działalności, to nie pojedzie Pan na pielgrzymkę”. Całe szczęście nic się nie stało, pojechałem z żoną i synem do Rzymu i szczęśliwie wróciliśmy”.

Wyjście na powierzchnię

„Na pewno byliśmy troszeczkę sfrustrowani, ale kiedy znowu pojawiły się nowe szanse to znowu w nas to odżyło, trzeba było dalej to ciągnąć. Po załamaniu nadchodzi jakaś reakcja, że należy wznowić działalność związkową. Oficjalnie była to ta sama „Solidarność”. My tam na „dole” w dobrej wierze, i dobrze, że tak się stało, nie brali pod uwagę tych wszystkich wewnętrznych tarć na „górze”. Dla nas ważne było to, co zapoczątkowaliśmy. Czuliśmy się jak Solidarnościowcy. Szczególnie, że mieliśmy bagaż zaangażowania, sukcesów, strachu, czy zwycięstwa. To wszystko mieliśmy w sobie. Przecież w końcu wyszliśmy na powierzchnię”.

„Po legalizacji NSZZ „Solidarność” zacząć się rodzić ruch obywatelski, który doprowadził do założenia Komitetów Obywatelskich” – wspomina doktor Bulczak.„Taki Komitet Obywatelski powstał także w Tczewie, który doprowadził do zwycięskich wyborów parlamentarnych. Wówczas to zrodziła się samorządność, której w PRL-u nie było.

Z zapałem zaangażowaliśmy się w budowanie Samorządu lokalnego w Tczewie. Została wybrana Rada Miejska I kadencji. Zostałem wybrany na przewodniczącego Komisji Zdrowia i Opieki Społecznej, jednocześnie zostałem powołany na Przewodniczącego Komisji do ds. Przeciwdziałania Alkoholizmowi przy Prezydencie Miasta Tczewa. Wynikało to z palącej potrzeby, ponieważ problem alkoholizmu był wówczas powszechny w Polsce. Dlatego powstał w tym czasie Ruch św. Maskymiliana Kolbego, Klub Abstynenta Sambor. Zainicjowaliśmy też ruch anonimowych alkoholików w mieście, co okazało się bardzo potrzebne dla mieszkańców nie tylko Tczewa, ale i sąsiednich miast”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama