czwartek, 28 marca 2024 13:56
Reklama
Reklama

Zastałem zapłakaną żonę i trójkę dzieci, drzwi były wyłamane

Walczyli o wolną i niepodległą Polskę: Rozmowa z Tadeuszem Gajewskim, działaczem „Solidarności Walczącej” z lat 80-tych.
Zastałem zapłakaną żonę i trójkę dzieci, drzwi były wyłamane

Jak to się wszystko zaczęło?

Strajk w Tczewskiej Stoczni Rzecznej rozpoczął się 22., albo 23. sierpnia. Już wtedy kilka zakładów stało, tu w Tczewie. Wiem, że strajkowały miejskie autobusy i PKS-y. Jak szliśmy do pracy namawiałem wszystkich, żeby zebrali się na dużej hali kadłubowej, żeby nie podejmować pracy. Gdzieś około 7:15 na hali stawiło się 80% załogi. Organizacja poszła bardzo sprawnie. Mówiłem wtedy wszystkim, żebyśmy wybierali po trzech pracowników z każdego wydziału, aby potem wybrać komitet strajkowy. Około 15 osób poszło na stołówkę i wybraliśmy. Przewodniczącym został Bolek Kamiński, a wiceprzewodniczącym Zygmunt Graban. Ja byłem członkiem komitetu strajkowego, ale zostałem też wybrany na delegata do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej.

Zeszliśmy na halę i ogłosiliśmy nasze decyzje. Ogłosiliśmy strajk i skład komitetu strajkowego.
Do pracy przyszedł nasz dyrektor, który namawiał ludzi do pracy. Ktoś mu jednak powiedział, że on teraz już nie decyduje o niczym. Wszystkim teraz zarządza komitet strajkowy. No i tak się to zaczęło.

Zaraz po 9:00 pojechałem do Gdańska do Stoczni. Zarejestrowałem wtedy nasz strajk, dostałem legitymację wejścia na teren stoczni, delegata. Byłem jednak trochę nietypowym delegatem, bo nie siedziałem w stoczni na stałe. Zawsze jeździłem rano o godzinie 8:00 do Gdańska, wracałem około godziny 15:00, przywoziłem materiały. Także miałem cały czas styczność z moim zakładem. To było dobre wyjście, bo w Tczewie czekali na wiadomości z Gdańska, a ja im te wieści przywoziłem.

Były to różne druki, gazetki, które wychodziły na terenie stoczni. Było to trochę niebezpieczne, bo koledzy w Gdańsku zwrócili mi uwagę, że jadę taki ostentacyjnie opakowany. Po powrocie z Gdańska, szedłem do stoczni przez „Kozen”.

Strajk trwał 10 dni. Działaliśmy do 31 sierpnia, kiedy ogłoszono porozumienia z rządem komunistycznym. Całe szczęście nie było u nas w zakładzie żadnych tzw. łamistrajków. Wszystko było w porządku. Kobiety na przykład wychodziły z zakładu około godziny 15:00… no i muszę Panie suwnicowe i szatniarki pochwalić, bo uszyły nam biało-czerwone opaski.

Po zakończeniu tych wydarzeń stworzył się u nas komitet założycielski. Przygotowywaliśmy się do związkowych wyborów. W międzyczasie znów zostałem delegatem komitetu w Stoczni Gdańskiej. Mieliśmy swoje spotkania w klubie STER we Wrzeszczu, potem to był NOT. Jeździłem na te spotkania raz w tygodniu. Potem zostałem członkiem prezydium komisji zakładowej, no i tak działaliśmy do stanu wojennego.

Jak go Pan przeżył?

13 grudnia esbecy internowali mojego brata Konrada, który działał w POLMO. Rano pojechałem do jego mieszkania na ulicy Jedności Narodu. Zastałem zapłakaną żonę i trójkę dzieci, drzwi były wyłamane. W wigilię ’81 pojechałem do brata do Strzebielinka, była to bardzo smutna wigilia. Porozmawialiśmy i podzieliłem się z nim i jeszcze kilkoma innymi internowanymi opłatkiem. W lutym 1982 zmarł jego 2,5 letni synek Piotruś. Na dwa dni przed jego śmiercią wypuszczono Konrada. Po wyjściu musiał stawiać się raz w tygodniu na komendzie w Gdańsku. Jeździłem z nim, bo bałem się, że go znowu zamkną.

Pierwszy raz zostałem zatrzymany na 48 godzin. Było to 31 sierpnia, w sobotę, po Mszy świętej na Suchostrzygach w piątą rocznicę powstania Solidarności. Przed samą Mszą razem z Mietkiem Śliwką, moim bratem Konradem i Jurkiem Wojdą powiesiliśmy przy Krzyżu misyjnym transparenty związane z Solidarnością. Po kolei z nimi wyskakiwaliśmy z ukrycia i szybko wieszaliśmy. To było niebezpieczne, bo wozy ZOMO jeździły na ulicy Rokickiej tam i z powrotem, a już wtedy byliśmy na obserwacji. Po Mszy organizowałem też śpiewy za ojczyznę. Ludzie śpiewali „Boże coś Polskę” i hymn.

Po tym wszystkim odprowadzał mnie do domu mój śp. brat Edward. Gdy byliśmy na ulicy Jagiellońskiej Edward na chwilę przystanął, bo spotkał swojego kolegę, ja poszedłem dalej i po chwili ze stojącego Fiata wyskoczyło trzech esbeków. Wepchnęli mnie do samochodu i zawieźli na komendę w Tczewie. Opatrzność czuwała nade mną, bo brat zdążył uprzedzić moją małżonkę i dokładnie oczyścili mieszkanie z podziemnych wydawnictw i ulotek. Na komendzie przesłuchiwał mnie jeden z esbeków, gdy do pokoju wszedł major Ż. Znał mnie dobrze, bo kilka lat boksowałem w Wiśle Tczew, a on był działaczem tego klubu. Do przesłuchującego mnie esbeka powiedział: „to Konrada brat, jedźcie do niego na rewizję”. Pojechało wtedy trzech esbeków i jeden milicjant w mundurze, mnie też zabrali. No i zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Całe szczęście, żona i Edek wszystko powyrzucali. W trakcie przeszukiwań w piwnicy esbek mówi do mnie: „Zdejmij Pan te kartony”. To ja mu mówię: „to ja szukam, czy Pan szuka?”. Nic nie znaleźli i zostałem odwieziony na komendę.

Transparenty wywieszone pod krzyżem misyjnym na Suchostrzygach.

Trzymali mnie jeszcze. Straszyli, że wiedzą o mnie wszystko, że będę siedział długo. Co chwila wpadał jakiś patrol, bojowo ubrani milicjanci. „No dawaj go, moja córka ma dzisiaj urodziny, chcę zdążyć, a muszę go do Starogardu jeszcze do więzienia odwieźć”. Próbowali mnie podejść i w taki sposób. Dawali mi do podpisania oświadczenie o tajnej współpracy ze służbami. Mówiłem im, że niczego nie podpisuje, mogą mnie do tego Starogardu zawozić, że przeżyję i to. Potem zaczęli mówić, że zapłacę wysoką grzywnę, nie wspominali już nic o więzieniu. Po 48 godzinach zostałem zwolniony.

Później też mnie zatrzymywali, ale już na 24 godziny. Raz mnie z pracy zabrali w kombinezonie i trzymali mnie z sześć godzin na przesłuchaniu. Generalnie siedziałem tak na komendzie sześć albo siedem razy.

W czasie stanu wojennego powstała też Gazeta Tczewska. Byłem jej kolporterem. Dostałem za to podziękowanie od Wojewody w 2017 roku w 35. rocznicę powstania gazety.

Od 1983 roku z inicjatywy księdza Jerzego Popiełuszki w trzecią niedzielę września odbywały się pielgrzymki Solidarności na Jasną Górę. W tej pierwszej było nas z całej Polski około trzy tysiące, z drugiej strony taka sama liczba zomowców. Częstochowa była wtedy oblężona. W 1987 roku Konrad utworzył wraz ze mną Solidarność Walczącą. Jeszcze paru nas tam było. Już wtedy były rozłamy w tczewskiej Solidarności. My akurat chcieliśmy być bardziej radykalni.

Tego samego roku, w trzecią niedzielę września pojechaliśmy na zjazd Solidarności z całej Polski w Częstochowie. Organizowano go cyklicznie. W 1987 było wtedy nawet 200 tysięcy ludzi. Bardzo dużo. Pojechałem wówczas z moją małżonką Anna, bratem Konradem i jego 10-letnim synem, Adasiem. Mieliśmy transparent, długi na 12 metrów, wysoki na dwa. Był na nim napis: „Maryjo królowo Polski, prowadź nas do zwycięstwa – Solidarność Walcząca Tczew”.

A jak udało się ten transparent przetransportować?

Był bardzo duży, ale złożyliśmy go. Do tego z tyłu w samochodzie usiadła na nim moja żona, która jest średniego wzrostu, i Adaś. Gdzieś w okolicach Włocławka zatrzymała nas jednak uzbrojona milicja. Kazali wysiąść z samochodu. Już chcieli robić nam rewizję, ale jak zajrzeli do tyłu auta i zobaczyli, że siedzi tam kobieta i dziecko, to dali nam spokój. Potem okazało się, że milicja szukała jakiegoś zbiegłego więźnia. Przeżyliśmy wtedy ciężkie chwile. Po przyjeździe na Jasną Górę, powiesiliśmy razem z Konradem ten transparent. Był wówczas największy ze wszystkich. Pamiętam, że dostaliśmy brawa od zgromadzonych pielgrzymów. Fotografowali nas wtedy nie tylko dziennikarze, ale również esbecy. Następnego dnia rano byłem wezwany na komendę i byłem przesłuchiwany.

Oprócz akcji transparentowych i malowania haseł na murach, drukowaliśmy z Konradem również ulotki. Taką największą akcję przeprowadziliśmy w 1987 roku, latem. Kilkaset ulotek o treści „Solidarność Walcząca” i „Demokracja tak, komunizm nie”, rozrzuciłem z klatki schodowej, z dziesiątego piętra jednego z wieżowców na Suchostrzygach. Przy silnym wietrze ulotki fruwały po całym mieście. Ludziom dawały nadzieję, a esbecje wprawiły w niesłychaną wściekłość.

Działałem tak aż do 1988 roku, gdy zorientowałem się kim jest Wałęsa. Już mu nie ufałem. W żadnych wyborach nie głosowałem na Lecha Wałęsę. W pierwszych wyborach prezydenckich oddałem głos na Jana Olszewskiego, ale na Wałęsę już nigdy.

Ulotka "Solidarności Walczącej".

Czyli nie było Pana w Komitecie Obywatelskim?

Nie, nie byłem. Już wiedziałem o co chodzi. To mi się nie podobało.

Jaki ma Pan ogólny stosunek do transformacji ustrojowej?

To był układ komunistów z agenturą „Solidarności”. Nie da się tego inaczej określić jak zdradę. Oni byli moim zdaniem po stanie wojennym przygotowywani do 89’, przygotowywano im bohaterskie historie, życiorysy. Zastanawia mnie fakt do jakich majątków doszli „co bohaterowie”.

Jak Pan postrzega to, że w 1993 roku obywatele zwrócili władzę ludziom związanym z PZPR-em?

Ja uważam, że mieli tego wszystkiego dosyć, mieli dość tych Balcerowiczów, Lewandowskich, Tusków, Bieleckich, tych liberałów. Ja pamiętam, że to były straszne czasy. Te kilka lat, po 1990 roku tu się nic nie zmieniało. Było coraz gorzej, coraz większa bieda. Ludzie widzieli to złodziejstwo. Te prywatyzacje majątków za złotówkę. Czuli, że coś tu nie gra. Co innego mieli wtedy zrobić? Może pomyśleli, że będzie im lepiej. Nie mieli na dobrą sprawę wyboru.

A obecna Polska się Panu podoba?

Od pięciu lat żyje w Polsce, która mi się podoba, chociaż do doskonałości trochę brakuje. To jest to, o co walczyłem w sierpniu 1980 roku. Więcej mi nie potrzeba. Mam 73 lata i chciałbym sobie tak spokojnie pożyć. Moja działalność została doceniona, posiadam odznaczenie „za zasługi dla niepodległości” i status działacza opozycji antykomunistycznej.

Doszły mnie głosy innych ludzi związanych z podziemiem, że w Tczewie łatwiej jest odznaczyć, uhonorować byłego PZPR-owca, niż działaczy Solidarności z lat 80’. Zgadza się Pan?

Nie mam takiej potrzeby być odznaczonym. Po 1989 roku był w Tczewie tylko jeden prezydent, którego szanowałem, to Ferdynand Motas. O pozostałych nie będę się wypowiadał. Jestem dumny, że byłem działaczem podziemia, działaczem „Solidarności”. Uważam, że zachowałem się w tamtym okresie właściwie i godnie. To jest dla mnie najważniejsze.

Dziękuję za rozmowę


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama