sobota, 20 kwietnia 2024 07:26
Reklama

Sześć tygodni lodowej niewoli. Schleswig – Hollstein na ratunek "grudniowemu" statkowi "Tczew"

Niewielki masowiec „Tczew”, pływający pod polską banderą przed II wojną światową, bez wątpienia może być nazywany grudniowym statkiem. Najważniejsze wydarzenia z historii tej jednostki odbyły się właśnie w tym miesiącu: przypłynięcie do Polski, pierwsze zatonięcie i podniesienie z dna oraz ostateczne pogrążenie się w falach Bałtyku.
Sześć tygodni lodowej niewoli. Schleswig – Hollstein na ratunek "grudniowemu" statkowi "Tczew"

Autor: Dawny Tczew

Masowiec  „Tczew” pierwotnie nazywał się „Jung” i został zbudowany w 1924 r. w holenderskiej stoczni N.V. Scheepswerften v/h H. Bodewes Millingen. Jego wyporność wynosiła 760 BRT, a nośność dwóch ładowni  1.020 ton. Napęd stanowił silnik parowy z jedna maszyna tłokową o mocy 600 KM co pozwalało na rozwinięcie prędkości 10 węzłów. Była to stosunkowo niewielka jednostka (długość - 55,3 m, szerokość - 8,6 m, zanurzenie - 3,8 m) obsługiwana przez 20 osobową załogę. 8 listopada 1927 r. został zakupiony przez państwowego armatora Żeglugę Polską i 7 grudnia tego roku przypłynął do swojego nowego portu macierzystego w Gdyni. Początkowo „Tczew” pływał w systemie trampingowym w żegludze bliskiego zasięgu

Na pomoc… Schleswig – Hollstein

2 lutego 1929 r. „Tczew” z ładunkiem 850 ton węgla przeznaczonego dla Bandholm w Danii opuścił port gdański. Podróż, mimo 20-st. mrozu, początkowo odbywała się bez przeszkód. Dopiero w okolicach wyspy Bornholm kry zaczęły tworzyć coraz większą barierę i „Tczew” w końcu zatrzymał się w grubej tafli lodu.  Korzystając z pomocy większych statków, które torowały drogę przez morze, „Tczew” poruszał się do przodu, jednak tak jaki inni towarzysze podróży musiał zatrzymać się na noc. Rankiem, mimo wytężonego wysiłku maszyn przed zapadnięciem ciemności, udało się przebyć jedynie 5 mil. Tempo posuwania się do przodu spadło wobec coraz grubszej, 25-centymetrowej kry i 30-st. mrozu. Ostatecznie 6 lutego  w pobliżu wyspy Arkona statki wraz z „Tczewem” ugrzęzły w lodach bez możliwości ruchu. Poprzez radio jednej z uwięzionych został nadany sygnał SOS i 8 lutego na pomoc przypłynął znany nam z kart historii pancernik Schleswig – Hollstein. Potężna masa stali z łatwością kruszyła lód i uwalniała statki, które formowały kolumnę i w torze wodnym oczyszczonym przez okręt niemiecki płynęły do portu w Kilonii. Niestety nie udało się utrzymać odpowiedniej odległości i „Tczew” po raz kolejny został uwięziony w krze zaledwie 10 mil od Kielu. Co więcej, ogromna tafla lodu zaczęła dryfować w stronę lądu unosząc statek ze sobą.

„Brakuje tylko kilku dziewcząt”

Na szczęście dla „Tczewa” kra zatrzymała się na brzegu, a statek był od niego oddalony zaledwie o 4,5 mili. Zapadła decyzja o wysłaniu dwóch ochotników, którzy po kilkugodzinnym marszu po grubym lodzie, w trzaskającym mrozie i śnieżycy, dotarli do miasteczka Karby. Tam poinformowali o swoim położeniu lokalne władze oraz wysłali depeszę do „Żeglugi Polskiej”. Po jakimś czasie do miasteczka trafiło kolejnych dwóch marynarzy, którzy zdziwionym kolegom powiedzieli o złamaniu steru przez napór lodu. Następnego dnia wszyscy powrócili na statek z prowiantem. Przekazali kapitanowi informacje o niemożności pomocy ze strony pancerników oraz holowników, ale o decyzji niemieckich władz odnoście zaopatrywania załogi uwięzionego statku z powietrza. Wzmagająca się śnieżyca uniemożliwiła przez kilka dni zrzuty zaopatrzenia oraz wyprawy do miasteczka. Po kilku dniach pojawił się jednak samolot, który dostarczył nie tylko prowiant, ale również listy od rodzin. Wdzięczni marynarze ułożyli na lodzie napis z bryłek węgla „Besten Danken”. Od tego czasu, wobec braku radia, był to ich jedyny sposób na komunikację się z pilotami. Czasami dochodziło do humorystycznych wydarzeń. W ramach podziękowań za kolejny zrzut nasi marynarze ułożyli z węgla napis „Brakuje tylko kilku dziewcząt”. Napis ten jako dowód dobrego humoru załogi pojawił się w artykule „Expressu Porannego”.  Załoga dowiedziała się o tym 21 lutego, kiedy do tradycyjnych zrzutów żywności dołączono polskie gazety. Okazało się, że polska prasa żywo komentowała los „Tczewa”,  a marynarze stali się w kraju bohaterami. Kilka dni potem spotkała ich niezwykła wizyta, kiedy specjalny samolot wyposażony w płozy wylądował na lodzie w pobliżu statku. Załoga „Tczewa” miała niezwykłą okazję do wysłania listów do rodzin martwiących się o ich los. 8 marca pogoda zmieniła się na sztormową i ogromna tafla lodu z uwięzionym pośrodku niej statkiem zaczęła dryfować w stronę morza. Dodatkowo utrzymująca się gęsta mgła sprawiła, że załoga nie do końca orientowała się w położeniu uwięzionego statku. Po 5 dniach dryfowania odnalazł go niemiecki samolot, który zrzucił żywność. Dopiero 15 marca pancernik Elsass odnalazł polski statek i łamiąc krę uwolnił go po 6 tygodniach lodowej niewoli. Po 12 godzinach „Tczew”  z uszkodzonym sterem dotarł do portu w Kiel. Za uratowanie statku kapitan von Buellow otrzymał z rąk polskiego konsula w Hamburgu dar polskiego rządu – złotą papierośnice. Po niezbędnych  naprawach od kwietnia 1930 r. „Tczew” wraz z „Chorzowem” obsługiwał  pierwszą polską linię regularną Gdynia/Gdańsk – Lipawa – Ryga – Tallin – Helsinki. Później pływał w trampingu lub na innych liniach regularnych w żegludze małej, m. in. do Hamburga i zachodniej Finlandii. (...)


Podziel się
Oceń

Reklama