czwartek, 25 kwietnia 2024 00:07
Reklama

Przez okno wszedł do mieszkania: "mama, Józek chyba nie żyje". Czy śmierci można było uniknąć?

Czy do śmierci przy ul. Wyszyńskiego w Tczewie musiało dojść – to pytanie od kilku dni zadają sobie sąsiedzi zmarłego 59-latka, którzy w niedzielny wieczór alarmowali służby, o tym, że mężczyzną żyje w fatalnych warunkach, oraz że urwał się z nim kontakt. Interwencji na miejscu niestety nie doczekali. Na polecenie komendanta wszczęto postępowanie wyjaśniające czy dyżurny postąpił zgodnie z procedurami.
Przez okno wszedł do mieszkania: "mama, Józek chyba nie żyje". Czy śmierci można było uniknąć?
Bożena Szczuka, siostra zmarłego: w poniedziałek po godz. 16. zadzwoniła do mnie pani Kamila i powiedziała, że brat nie żyje.

Sąsiedzi widzieli w jakich warunkach mieszka 59-latek, dlatego w obawie o jego zdrowie pomagali przynosząc obiady, dając niewielkie sumy pieniędzy. Jak twierdzą, TTBS miał informacje o niedziałającym piecu oraz braku dostępu do bieżącej wody, o które mieszkaniec zwyczajnie nie dbał. 

W sobotę rano już go nie widziałam

W sprawę zaangażowała się Kamila Gorzyńska, sąsiadka z kamienicy obok. Przynosiła ciepłe jedzenie, interesowała się jak Józef radzi sobie ciężką, zimową porą. Czujność tczewianki rosła wraz ze spadającą temperaturą oraz apelami, by nie pozostawiać obojętnym na los osób, które mogą cierpieć z powodu chłodu. Jak się później okazało, w mieszkaniu zmarłego były kilkudziesięciocentymetrowe sople lodu.

- Pamiętam, że dałam mu jedzenie w piątek (23.02.). W sobotę rano już go nie widziałam – mówi kobieta. - W niedzielę o godz. 21.30 zadzwoniłam na Straż Miejską w Tczewie. Odesłali mnie na policję. Z kolei dyżurny policjant powiedział, że nie widzi powodu, żeby wysłać patrol, bo pan żyje w mieszkaniu. 

Kontakt z 59-latkiem się urwał. Nie było go widać na ulicy, na pukanie do drzwi jego mieszkania nikt nie odpowiadał. Mimo interwencji mieszkańców, na miejscu nie pojawiła się żadna ze służby. W poniedziałek ok. godz. 15.30 straż pożarna przesłała informację o znalezieniu zwłok przy ul. Wyszyńskiego. 

- W niedzielę, ok. godz. 14 też chciałam zanieść mu obiad, ale odmówił. Wtedy jeszcze żył – mówi Maria Makowska, sąsiadka 59-latka. - W poniedziałek zięć wskoczył na dach i przez okno wszedł do jego mieszkania. Przez drzwi pytałam, co z nim. Zięć powiedział: mama, Józek chyba nie żyje. Wezwaliśmy policję.

Strażacy wspólnie z policjantami dostali się do wnętrza przez drzwi. Na miejscu nie pojawił się prokurator. Lekarz stwierdził zgon dopiero ok. godz. 19.00. Mieszkańcy nie mogą pogodzić się ze śmiercią – której ich zdaniem – można było zapobiec. (...)



 



Podziel się
Oceń

Reklama